środa, 13 maja 2015

Rozdział VI

Rozdział VI: Cieszmy się z małych rzeczy [..]


***
Anastasia POV:


Podróż na lotnisko nie należała do najprzyjemniejszych. Babcia całą drogę powtarzała mi wyklepane formułki dotyczące bezpieczeństwa. Dzięki Bogu za to, że nie zdążyła zacząć rozmowy o „ptaszkach i pszczółkach”, bo na moje szczęście naszym oczom ukazała się masywna budowla z zakrzywionym faliście dachem - lotnisko Barajas.
Z lekką ulgą opuściłam biednego Mustanga, zdanego przez najbliższe dwa tygodnie na łaskę mojego dziadka.
Mężczyzna pomógł mi wyjąć bagaże i we trójkę ruszyliśmy w stronę portu lotniczego.
Babcia ciągle trajkotała, ale już jej nie słuchałam. W mojej głowie zrodziła się ekscytacja, której nie były w stanie wyrazić żadne słowa. Czysta euforia przepełniała moje ciało. Chciałam być już w Rzymie, poczuć zapach pasty, oryginalnej włoskiej pizzy, czy też rozkoszować się samym przebywaniem w tym pięknym mieście. A przy najmniej słyszałam mnóstwo pochwał dla tego miejsca. Ivette, niegdyś opowiadała mi jak w wieku pięciu lat, pojechała tam na wakacje z rodzicami i omal nie zgubiła się w tłumie ludzi tłoczących się w kolejce do sklepu. Wcale mnie to nie zdziwiło.
Odprawa trwała irytująco długo, ale w końcu mogłam wejść do terminalu.
- I pamiętaj, żeby zadzwonić! - usłyszałam głos babci.
Pokazałam w odpowiedzi dwa kciuki w górę.
Panie i panowie... poszukiwanie Pierścieni czas zacząć.

*
- Prosimy wszystkich pasażerów o zapięcie pasów, zaraz będziemy lądować-z półsnu obudził mnie głos stewardessy dochodzący z głośnika nade mną.
Posłusznie, ale leniwie, wykonałam polecenie i czekałam, aż zaczniemy kołować.
To, co się działo w mojej głowie, było nie do opisania. Tyle emocji kłębiło się we mnie, aż myślałam, że po prostu wybuchnę.
Wyjrzałam przez małe okienko. Widziałam zarys lotniska Ciampino. Betonowe pasy, charakterystyczny budynek, a na deser piętnaście kilometrów odległości od centrum. Jedyny minus tej podróży, ale mogło być gorzej. Mogłam lądować na Fiumicino - prawie trzydzieści kilometrów od miasta.
Gdy zniżyliśmy się na wysokość kilkuset metrów moje uszy w charakterystyczny sposób, zaczęły odbierać dźwięki, zatkały się. Nie znosiłam tego uczucia, było takie irytujące.
Sam lot był w miarę przyjemny, obok mnie zostało puste miejsce, nie trafiłam na filmowe płaczące dziecko, a część drogi przespałam. Darowałam sobie samolotowe żarcie, ponieważ nie byłam głodna, a nie dlatego że jest ohydne. No i spałam, gdy je podawali. Prawie trzygodzinny lot potrafi być męczący...
*
Odebrałam bagaże z taśmociągu i wyszłam przed budynek lotniska. Rozejrzałam się w poszukiwaniu wolnej taksówki. W końcu zauważyłam biały samochód.
- Na Via Capitan Bavastro — powiedziałam krótko, wsiadając do środka pojazdu.
Zdanie nie wymagało ode mnie wielkiej znajomości włoskiego, chociaż przez ostatnie kilka miesięcy uczyłam się zacięcie tego języka.
Za kierownicą siedziała kobieta, na oko miała trzydzieści może czterdzieści lat. Nie wiem skąd, ale miałam dziwne wrażenie, że gdzieś już ją widziałam. Nie zaprzątałam sobie, jednak tym głowy. Były ważniejsze sprawy niż jakaś stara taksówkarka.
Zapłaciwszy kobiecie, wysiadłam z taryfy i ruszyłam w stronę hotelu. Szybko odebrałam kluczyk do pokoju i weszłam po schodach na odpowiednie piętro. Będąc już w środku przeciętnie wyglądającego pomieszczenia, rzuciłam się z głośnym jękiem na łóżko. Nie miałam na nic siły. Darowałam sobie tego dnia zwiedzanie zakątków Rzymu. Pragnęłam spokojnie odpocząć.
Wyjęłam z torby moją kosmetyczkę i udałam się do toalety. Wzięłam szybki orzeźwiający prysznic, a potem owinięta jedynie w granatowy ręcznik, wyszłam z zaparowanej łazienki. Ubrałam się w zwykłe czarne legginsy i tego samego koloru bokserkę. Bezwiednie opadłam na miękką pościel. Po kilku minutach zasnęłam...
***
Następny dzień

Simone POV:

 
Jak każdego dnia siedziałam sama na przedsionku pomiędzy stołówką, a salami pedagogicznymi, w których siostry zakonne rozmawiały z różnymi dorosłymi.
Najczęściej chodziło o adopcję. Tak, mieszkałam w sierocińcu. Sierocińcu imienia St. Gerolamo Emiliani mieszczącego się kilometr na północ od słynnego Koloseum.
Czekałam na siostrę Paolę - moją i zarazem główną opiekunkę. Była to kobieta niskiego wzrostu, o ciemnosiwych włosach i miłych zielonych oczach. Bywała ostra, ale na dłuższą metę dało się ją lubić.
To ona pomogła mi zrozumieć, że śmierć rodziców nie powinna być dla mnie końcem świata. Pomogła mi odnaleźć drugą stronę tego przeklętego medalu.
Gdy tutaj trafiłam, miałam siedem lat, nie wiedziałam, co się stało. Po mojej głowie błądziły dwa kolory: ognista czerwień i niebiański błękit. Dopiero po kilku tygodniach potrafiłam dostrzec głębie tych barw.
Niestety, gdy próbowałam to wyjaśnić psycholożce, myślała, że majaczę oszołomiona. Dla niej moje gadanie o Niebie i o ogniu było zwykłym przejawem szoku pourazowego. I przez kolejne trzy lata nikt mi nie wierzył.
Otworzyły się drzwi jednego z pomieszczeń. Ze środka wyszła kobieta, a za nią mężczyzna. Oboje byli dosyć młodzi. Tuż za nimi pojawiła się sylwetka Paoli.
- Zapraszam państwa do siostry Leony, naszej drugiej przełożonej — powiedziała do pary — znajdziecie ją piętro niżej w pokoju numer dwanaście.
Pożegnała ich i ruszyła w moją stronę.
Podniosłam się z podłogi i czekałam, aż Paola poprowadzi mnie w stronę naszego gabinetu. Tam, gdzie zawsze odbywałyśmy nasze rozmowy.
- Kto tym razem idzie? - zapytałam, gdy weszłyśmy już do pomieszczenia.
Był to mały pokój o ścianach w kolorze jasnozielonym. Zdobiły je obrazki niektórych kanonizowanych ludzi. Naprzeciw drzwi rozciągało się szerokie okno z widokiem na ogród. Usiadłam na skórzanym fotelu stojącym obok biurka z ciemnego drewna.
- Greta Couville — oznajmiła, siadając w takim samym fotelu po drugiej stronie blatu.
Przed oczami stanął mi obraz niskiej, jasnowłosej dziewczynki w za dużych okularach.
Przeszłyśmy do codziennych tematów na temat mojej psychiki.

*
Po dwóch godzinach wyszłam z gabinetu i od razu poszłam do pokoju. Nie mieszkałam sama, oprócz mnie były tu jeszcze trzy inne dziewczynki. Każda unikała mnie jak ognia. Silvia Fernóze, Chiara Guemicó oraz Gianna Fibriacio - moje współlokatorki. Usiadłam na parapecie, wpatrując się w zachód słońca.
Westchnęłam. Z pewnego powodu to potęgowało moje osamotnienie.
Nie miałam nikogo, komu by na mnie zależało. Nikt mnie nie chciał adoptować. Zresztą ja też tego nie chciałam. Nikt nie był w stanie zastąpić mi rodziców. To jednak nie zmieniało faktu, że chciałam mieć kogoś bliskiego. Zawsze marzyłam o rodzeństwie, ale los chciał, że byłam jedynaczką. I już zawsze nią będę, pomyślałam.
Nie miałam dłużej ochoty siedzieć. Wyszłam na ogród, a raczej dziedziniec porośnięty idealnie przystrzyżoną trawą ze starym dębem pośrodku. Całość prezentowała się, jak gdyby wyjęta z Hogwartu.
Skierowałam swoje kroki w stronę płotu oddzielającego sierociniec od reszty Rzymu. Był wysoki na cztery metry, ale dla mnie nie było problemem obejście go. Kilka metrów od miejsca, w którym stałam, na lewo za młodym żywopłotem, znajdował się obluzowany fragment konstrukcji. Odkryłam to przejście kilka miesięcy wcześniej i regularnie, ale dyskretnie, z niego korzystałam.
Przeczołgałam się przez dziurę i ruszyłam w trasę.
Przechodziłam wąskimi uliczkami, trzymając się na uboczu. Chodząca samotnie po ulicach dziesięciolatka, wieczorem, raczej nie jest zwyczajnym widokiem. Nawet w tak dużym mieście, jakim jest Rzym. Przez dłuższy czas błąkałam się bez celu, aż w końcu bezwiednie stanęłam przed tym przeklętym miejscem.
***
Anastasia POV:

Czarne, osmalone ściany budynku przypominały o tym, że nie dawno spłonął. Dach całkowicie się zawalił, wystawały tylko ostro zakończone kawałki desek, które zapewne go podtrzymywały. Szyby w oknach były powybijane, a stare drzwi nie domykały się. Wszystko, co możliwe było obklejone żółto - czarną taśmą. Cała elewacja wyglądała straszliwie obskurnie. Na ścianach nadal można było zobaczyć resztki ordynarnego graffiti. Jeżeli już chce ktoś taki rodzaj sztuki tworzyć, niech to będzie coś intrygującego, ciekawego, a nie, karykatura męskiego członka...
Tak jak podawali w wiadomościach - kamienice obok były nienaruszone. Tak jakby ktoś dawał mi znak, albo po prostu zwariowałam.
Stałam kilka metrów od wejścia, nerwowo rozglądając się na około. Ulica była niemal pusta. W końcu ruszyłam przed siebie. Stawiałam powolne kroki, nadal szukając kątem oka ewentualnych przechodniów. Drzwi budynku były coraz bliżej. Starałam się jak najbardziej powściągać emocje, które we mnie buzowały. Ekscytacja, nadzieja, przerażenie, wątpliwość. A to i tak tylko te, które potrafiłam nazwać. Moje serce biło głośno. Bardzo.
Stanęłam tuż przed taśmą policyjną. Jeszcze raz ukradkowo rozejrzałam się po okolicy, upewniwszy się, że jestem sama, wyciągnęłam dłoń w stronę taśmy w celu jej odsunięcia. I wtedy to się stało.
Nie dotknęłam jej. Zamiast tego wokół całego budynku rozlała się fala, taka jak, wtedy gdy wrzucimy kamień do wody. Zdziwiona przyłożyłam rękę jeszcze raz. To samo.
Ktoś lub coś założył barierę ochronną! Zaklęłam w duchu. Jeszcze tego mi brakowało.
Zamknęłam oczy. Zaraz, w Podręczniku było coś o zdejmowaniu zaklęć ochronnych. Tylko co to było?
- Mĵnŧ pren mǽşur koərò mỡŋ jẽб tǻrßtafsэtẁgỏ — wyszeptałam nieświadomie.
Przede mną pojawiło się coś, co wyglądało jak cienkie szkło.
Spojrzałam do góry. Osłona otaczała całą kamienicę od góry do dołu. Na dole zlewała się z ziemią, a na górze była zaokrąglona jak jajko. Czar mrugnął kilka razy, jak zepsuty komputer, a potem wszystko zaczęło stopniowo opadać. Bariera ochronna znikała powoli, irytująco powoli. W końcu ostatnie centymetry zapadły się, jak gdyby pod ziemię. Przesunęłam taśmę i wślizgnęłam się do środka.
Tak samo, jak na zewnątrz, i tutaj żywioł nie oszczędził niczego. Czarne ściany, popiół pod nogami, spalone meble. A na domiar złego było ciemno jak w jaskini. Wyjęłam z kieszeni cienkiej kurtki przeciwdeszczowej latarkę.
Ostrożne poruszałam się po budynku, starając się obejrzeć każdy kąt.
W ciągu piętnastu minut obejrzałam chyba cały parter i dwa piętra w górę. Został strych. Najbardziej lubiane miejsce wszystkich artystów.
Spojrzałam na sufit. Tuż nad jedną ze ścian można było zobaczyć cztery rozcięcia tworzące kwadrat. Klapa była nieco uchylona, przez co widziałam fragment drewnianej drabinki.
Oderwałam z szafy kawałek deski i uderzyłam nim w szczelinę. Klapa gwałtownie opadła, a drabina rozłożyła się z głośnym stukotem, uderzając o podłogę. Weszłam na górę, chwytając latarkę między zęby.
Tutaj nie była mi już potrzebna. Olbrzymia dziura w dachu dawała wystarczająco światła.
Schowawszy urządzenie do kieszeni, rozejrzałam się po tym, co zostało. Stało tu kilka mebli. Szafa, półki, biurko, regał na książki. Poza tym na ziemi walały się pudła, a raczej resztki ich zawartości. Podeszłam bliżej i przykucnęłam. Na wpół ocalałe dziecięce ubranka i zabawki, parę książek oraz resztki poduszek. Meble wyglądały całkiem nieźle, trzymały się. Wstałam z podłogi i podeszłam do szafy. Powoli uchyliłam drzwi. W środku wisiały poszarpane ubrania. Kobiece i męskie. Nie wyglądały na stare, jakby ktoś je kupował całkiem niedawno.
Pochyliłam się, aby obejrzeć stroje i wtedy usłyszałam syk. Podniosłam swoje ciało do pozycji wyprostowanej i nadstawiłam uszu. Znowu ten dźwięk. Ostrożnie zaczęłam pochylać się po ostrze schowane w bucie. Gdy tylko dotknęłam rękojeści coś ciężkiego, opadło na mnie, zwalając mnie z nóg. Broń wyślizgnęła mi się z dłoni i poleciała pod szafę.
Mój osobisty walec siedział mi na plecach i zgniatał mnie.
- Kurwa! - zaklęłam, gdy demon wydał z siebie nieokreślony dźwięk, który boleśnie zranił mi uszy.
Musiałam działać.
Obiema rękami podparłam się na okurzonej podłodze i policzyłam do trzech. Podniosłam się, jakbym robiła męską pompkę, ale na tyle gwałtownie i wysoko, że ciało potwora spadło ze mnie i z głośnym stukotem uderzyło o deski podłogi. Podniosłam się szybko i wyjęłam długą dziesięciocentymetrową klingę oraz krótszy nóż o długości niespełna sześciu centymetrów. Przede mną otrzepał się właśnie demon, który wyglądał jak wielka, niebieska z czerwonymi prążkami, dwunożna jaszczurka. Jej pysk wyglądał jak pożyczony od pterodaktyla. Długi i duży zielony dziób, małe czarne oczy i ostry róg na czubku łba.
Stwór zasyczał, pokazując mi jednocześnie swój rozwidlony na dwoje, czarny jęzor oraz kilka szeregów kłów.
Jego błoniaste płetwy ruszyły w moją stronę. Poruszał się szybko i zwinnie. Przed siebie wyciągnął dwie ludzkie, aczkolwiek niebieskie, ręce zakończone ostrymi pazurami. Uskoczyłam mu z drogi w ostatniej chwili. Demon zasyczał groźnie i rzucił się ponownie w moją stronę. Zamachnęłam się dłonią z dłuższym ostrzem i zablokowałam uderzenie, jakie wycelował w moją twarz.
- Mamusia cię nie nauczyła, że dziewczyn się nie bije?! - warknęłam, siłując się z nim.
Potwór znowu zasyczał.
Chwilę potem demon podparł się jedną z płetw, lekko ją cofając i pchnął mnie z całej siły na ziemię. Nie zdążyłam zareagować. Upadłam boleśnie na ziemię. Jęknęłam, gdy mój kręgosłup spotkał się z twardymi deskami podłogowymi. Odruchowo zamknęłam oczy i wygięłam szyję do tyłu. Gdy znów odzyskałam świadomość bestia, pochylała się nade mną, trzymając w swojej oślizgłej łapie mój nóż, który wcześniej mi wypadł. Musiał go wyjąć spod szafy.
Nim się obejrzałam stwór, zaczął szybko przesuwać rękę w dół. Ku mojej zgubie.
Zbierając w sobie jak najwięcej siły, przetoczyłam się na prawy bok, tak że klinga zaryła w podłodze. Potwór wyszarpał ją szybko i zaczął rzucać nią szaleńczo w moją stronę. Przetaczałam się z jednej strony na drugą. Kilka razy ostrze drasnęło mnie, ale nie były to poważne rany. Mając dość tej zabawy w kotka i myszkę sama postanowiłam zadziałać. Podniosłam lewą nogę i kopnęłam go tam, gdzie facetów nie powinno się kopać. On chyba tego nie miał, ale zdezorientowany cofnął się i zaczął wymachiwać dziko rękami, próbując złapać równowagę. Wykorzystałam chwilę jego nie uwagi i z niemałym trudem się podniosłam. Chwyciłam rękojeść nożna, który leżał obok mnie i z rozmachem rzuciłam nim w cielsko stwora. Trafiłam w brzuch. Niestety to nie był celny strzał.
Stwór wyciągnął z siebie narzędzie i zaczął iść, groźnie łypiąc swoimi czarnymi, paciorkowymi oczyma, w moją stronę. Cofnęłam się kilka kroków. Pozostałe dwa ostrza leżały na podłodze kilka metrów ode mnie. Gdyby tylko udało mi się go przechytrzyć. Rozejrzałam się gorączkowo po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Nadeszła szybciej, niż się spodziewałam.
- Uwaga! - usłyszałam wysoki głos.
W odruchu przykucnęłam.
W tej samej chwili ciało demona upadło na ziemię, rzucając się w agonii z wbitym ostrzem dokładnie w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce. Po kilku sekundach znieruchomiał.
Usłyszałam grzmot, a chwilę później w ciało potwora uderzył krwisty piorun. Zniknął, pozostawiając po sobie jedynie mieszaninę czerni - spalonych desek i posoki demona.

*
- One są czasem takie upierdliwe — usłyszałam znowu ten głosik.
Rozejrzałam się po pokoju.
W cieniu, jaki rzucał połamany dach stała jakaś drobna postać, która nie odrywała ode mnie spojrzenia ciemnoniebieskich oczu. Przekrzywiłam głowę i spojrzałam na osobę, która prawdopodobnie uratowała mi życie.
- Jesteś dzieckiem — powiedziałam wprost, nawet nie myśląc nad swoimi słowami.
Zresztą nie było nad czym się zastanawiać.
[Postać wyłoniła się z mroku. Przede mną stała mała kilkuletnia dziewczynka, o jasnych blond włosach i kobaltowych oczach.
- Jesteś dzieckiem — powtórzyłam oszołomiona.
Mała przewróciła oczami.
- A ty krwawisz, oczywistości mamy za sobą — mruknęła.
Spojrzałam na swoje ramię.
Miała racje, z długiej rany ciągnącej się na pół przedramienia sączyła się jasna, czerwona ciecz.
- Kurwa! - zaklęłam i chwyciłam się drugą ręką za krwawiące miejsce.
- Czekaj pomogę ci — powiedziała dziewczynka i zaczęła iść w moją stronę.
Gestem dłoni kazałam zatrzymać się jej.
- Lәkĩn sÿœ* — szepnęłam i przesunęłam palcem wskazującym wzdłuż rozcięcia, które zdawało się zanikać pod wpływem mojego dotyku.
Gdy rana całkowicie zniknęła, poruszyłam jeszcze ręką.
Była w pełni sprawna i gotowa do ponownego użytku.
- Myślałam, że Magia Ciemności jest zakazana — oznajmiła zdziwiona dziewczynka.
Spojrzałam na nią.
Patrzyła na mnie karcącym wzrokiem. Nie wierzę. Dziecko chce mnie pouczać na temat tego, co mi wolno, a czego nie. Prychnęłam.
- Nie twoja sprawa — powiedziałam tylko i wróciłam do przeszukiwania pokoju.
Otworzyłam szafę i zaczęłam wyrzucać z niej ubrania, dokładnie sprawdzając ich zawartość.
Szukałam kieszeni, bardziej lub mniej widocznych, wyprutych dziur - skrytek, czy też zaszytych schowków. Gdy już upewniłam się, że perłowa satynowa suknia jest czysta, rzuciłam ją nonszalancko w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej leżało truchło demona.
- Uważaj! - usłyszałam pisk dziewczynki — to bardzo wartościowe!
Spojrzałam na nią lekceważąco.
Po upewnieniu się, że błękitna męska koszula jest czysta — rozdarłam ją. Mała blondynka jęknęła.
- Jesteś najgorszym Pogromcom, jakiego w życiu spotkałam! - warknęła zła.
W duchu złośliwie się zaśmiałam.
- A ilu Pogromców w życiu widziałaś? - zapytałam, przeszukując białą, kobiecą koszulę nocną — z tego, co wiem, jest nas tylko trójka.
- Jesteś strasznie irytująca — stwierdziła.
- I vice versa, dziecko — odparłam.
- Nie jestem dzieckiem — warknęła.
Nie wcale, pomyślałam kpiąco.
- Ile masz lat? - zapytałam — z osiem?
- Mam dziesięć! - pisnęła.
Przewróciłam oczami i powróciłam do przeglądania ciuchów.
Przejrzałam już prawie wszystko, a śladów brak. Nie mam jednak zamiaru jeszcze tak szybko ustępować. Nie sprawdziłam reszty strychu.
- A tak w ogóle to, jak masz na imię Dwójeczko?
- Simone i jestem Jedynką — powiedziała poirytowanym głosem.
Zaprzestałam dotychczasowej czynności i spojrzałam na nią jak na ducha.
Że niby to dziecko jest pierwszym Pogromcom?! Pierwszym Pogromcom od wielu setek lat okazuje się dziesięcioletnia dziewczynka? To w takim razie może Dwójką będzie emerytowany konserwator powierzchni płaskich! A pozostali Niezrzeszeszeni to noworodki!
Zaczęłam kręcić się w koło.
- Co ty robisz? - usłyszałam pytający głos blondynki.
Odpowiedziałam jej, nie przerywając specyficznej czynności.
- Poszukuję ukrytej kamery.
- Po co?
Na chwilę zapadła cisza.
- Bo jakaś ośmiolatka, nie dość, że wmawia mi, że ma dziesięć lat to jeszcze, chce mi powiedzieć, że jest pierwszym Pogromcom Otchłani od setek lat!

***

Puta - ulubione słowo polaków, zastępujące przecinek, w języku hiszpańskim.