niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział V

Rozdział V: Czasami trzeba sobie pozwolić na dozę szaleństwa


***

Anastasia POV:


Jak się czułam? Jak nic nie warta, puszczalska szmata. Może jestem dla siebie zbyt ostra, ale w tamtym momencie takie miałam na swój temat zdanie.
Swoją ekipę znalazłam stojącą bezradnie w tłumie i rozglądającą się po sali. Podeszłam do nich i wskazałam głową na wyjście.
- Tak właściwie, to co się stało? - zapytała Amanda, gdy wyszliśmy przed klub. Tam także panował tłok, a ludzie szeptali między sobą. Niektórzy, nawet ukradkowo spoglądali na mnie. Cóż, niewątpliwie ktoś musiał zobaczyć, jak obnażam drugiego chłopaka z identyczną „bombą" przytwierdzoną do piersi.
- Jacyś idioci mieli atrapy bomb na sobie i ich, że tak powiem, nakryto - odparłam znudzonym głosem, nadal rozglądając się po niedużym placu.
Zganiłam się w myślach, gdy zrozumiałam, że podświadomie szukam chłopaka z blond grzywką. Dupek.
- Skąd wiesz, że to były atrapy? - zapytał Vasco, spoglądając na mnie spod uniesionej prawej brwi. Wzruszyłam ramionami.
- Nie trzeba być geniuszem - odpowiedziałam - już na pierwszy rzut oka rozpoznałam w tym kawałek plastiku.
Cała czwórka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedzieli. Javier stwierdził, że powinniśmy już iść, w czym zawtórował mu dźwięk syren policyjnych. Jak najszybciej opuściliśmy plac i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Nie mieliśmy jeszcze zamiaru, o dziwo, wracać do domów. Skierowaliśmy się do całodobowego spożywczaka, gdzie kupiliśmy kilka napoi oraz parę paczek niezdrowego jedzenia. Gdyby nie fakt, że postanowiłam tego tygodnia być grzeczna, a co za tym idzie trzeźwa, wzięłabym ze sobą fałszywy dowód.
Niedaleko znajdował się Parque del Oeste*, więc postanowiliśmy się tam przejść.
Spoczęliśmy na jednej z ławek i spożywaliśmy to co kupiliśmy.
Nie rozmawialiśmy od czasu odejścia z terenu Reina Parquet, bo też nie było o czym.
Wspominałam wcześniej, że nie łączyła nas żadna głębsza relacja. Nie byliśmy, nawet dobrymi kolegami, a co dopiero przyjaciółmi. W szkole ograniczaliśmy się do zwykłego: Hola albo spuszczonej głowy, mówiącej - nie ma mnie.
Niestety, los chciał, że na naszej drodze musiała stanąć Ivette, która uwielbiała chyba każdego człowieka na Ziemi. Aczkolwiek niekoniecznie było to odwzajemniane. Ta urocza brunetka bywała czasem, aż nadto urocza. I właśnie przez to nikt nie powiedział jej, że jej negatywną cechą jest nachalność. Przecież to mogłoby ją naprawdę skrzywdzić, a Iv nie należała do zbyt twardych osób.
Nie wiem ile czasu, minęło, ale w końcu stwierdziłam, że trzeba się zbierać.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę na chatę - stwierdziłam i powoli podniosłam swoje zmęczone ciało z ławki.
- Zgadzam się, robi się zimno - zawtórowała mi Amanda, a po niej również Javier oraz Vasco.
Wstaliśmy i spojrzeliśmy wyczekująco na Ivette. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu spraw, ale bez słowa wstała i ruszyła przed nami. Westchnęłam, jeszcze tego nam brakowało - obrażona Iv. Przecież nie ma do tego powodów! Dochodziła jedenasta w nocy, a temperatura spadła o dobre kilka stopni. Nie było jednak sensu się z nią kłócić. Przyspieszyłam tempa i ruszyłam tuż za brunetką.

*

W domu byłam koło północy, ponieważ musiałam przejść z jednego końca miasta na drugi - a Madryt do małych nie należy.
Cicho wślizgnęłam się do budynku i starając się zrobić jak najmniejszy hałas, stawiałam pojedyncze kroczki na schodach. Z ulgą stanęłam na piętrze i szybko potruchtałam w stronę swojego pokoju. W środku zjechałam po drzwiach i odetchnęłam głęboko. To był długi i dziwny wieczór. Dość.
Bez przebierania się, ale wyjmując broń i chowając ją na miejsce, opadłam zmęczona na łóżko. Szybko usnęłam. Tej nocy śniły mi się grzyby atomowe, ogniste jęzory oraz przystojny szatyn...

*

Kilka dni później... 

Z każdym dniem zbliżałam się do upragnionych wakacji, a one równały się mojemu wyjazdowi do Włoch - w poszukiwaniu pierwszego z Pięciu Pierścieni. Miałam opracowany szczegółowy plan. Dziadkowie myśleli, że jadę tam na obóz językowy. Ciężko byłoby im wytłumaczyć mój prawdziwy cel dwutysięcznokilometrowej podróży.
Następnego dnia miałam mieć zakończenie roku szkolnego, a dla naszego rocznika dodatkowo zakończenie szkoły. Potem nowa placówka, nowi znajomi, nowi nauczyciele. Same nowości. To moje ostatnie dwa lata w Hiszpanii. Potem już tylko studia. A przynajmniej taką miałam nadzieję, lecz jak powszechnie wiadomo jest ona matką głupich...
- Podboje Napoleona Bonaparte objęły niemal całą Europę... - ciągnął Sr. Terensso, nasz nauczyciel historii.
On jako jeden z nielicznych prowadził jeszcze lekcje. Większość profesorów dawała nam już luzu, ale jak widać niektórzy, są zbyt uparci.
Przygryzałam końcówkę ołówka, co chwila patrząc z utęsknieniem na zegarek wiszący nad tablicą multimedialną, na której projektor rzucał obraz dziewiętnastowiecznej Europy. Jeszcze tylko siedem minut i koniec.
To już jutro, zaraz po zakończeniu roku biorę bagaże i jadę na lotnisko, powtarzałam sobie w myślach niczym mantrę.
Jakiś okres wcześniej, zarezerwowałam tygodniowy pobyt w hotelu Tourist House Roma. Oczywiście, wszystko opłaciłam ze swoich oszczędności, jednocześnie znajdując jak najniższą ofertę. Szukałam noclegu jak najbliżej centrum i jednocześnie nie za drogiego.
Mój wzrok ani na chwilę nie odrywał się od wskazówki minutowej, a w uszach słyszałam jedynie niezrozumiały zlepek słów Sr. Terensso. Jeszcze cztery minuty! Mimo że mogłam wyglądać na znudzoną, tak nie było. Byłam podekscytowana jak nigdy wcześniej. Samotny wyjazd do Włoch jest pewnym przeżyciem.
Prawda jest taka, że nawet jeśli ten mit o Pierścieniach okaże się bajką wyssaną z palca, będę wiedziała, na czym stoję i nie torturowała się myślami pokroju: co by było, gdyby...
Zawsze mogę znaleźć sobie inne zajęcie. W końcu jestem Pogromcom Otchłani. Może przy okazji się jakiś demon się napatoczy? Przydałoby mi się trochę ruchu, bo przez ostatnie kilka miesięcy miałam kategoryczny zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek zajęciach sportowych. Czy Polowania są swego rodzaju sportem? Jeżeli tak, to oznacza, że bardzo często łamałam zalecenia lekarzy. Może nawet zbyt często...
Zadzwonił upragniony przez wszystkich dzwonek. Jako jedna z pierwszych opuściłam klasę, po czym zbiegłam po schodach z pierwszego piętra na parter i szybko opuściłam budynek szkoły.
Dziś z niewiadomych dla mnie przyczyn przyjechałam do szkoły na rowerze, więc odpięłam go od miejsca postojowego i szybko pojechałam w stronę domu. Podróż zajęła mi o wiele mniej czasu niż zazwyczaj, nawet ruch uliczny był dziś dosyć spokojny.
Rower zaparkowałam na podjeździe i ruszyłam w stronę drzwi frontowych.
- Wróciłam! - krzyknęłam jak zwykle w wejściu do mieszkania.
- Cieszymy się - usłyszałam głos babci dochodzący z kuchni - za dwadzieścia minut będzie obiad.
- Okej - krzyknęłam, wchodząc na górę.
Zamknęłam się w pokoju i rzucając plecak na podłogę obok łóżka, przysiadłam do biurka. Włączenie laptopa trwało nie więcej niż trzy minuty. Przesuwając palcem po touchpadzie, przeszukiwałam dyski w celu odnalezienia odpowiedniego folderu. Wreszcie go znalazłam. Wycieczka - tak był zatytułowany. Wewnątrz katalogu znajdowało się kilka plików, między innymi skan rękopisu i jego dwie kopie. Oczywiście sam folder miałam również zgrany na pendrive, dla bezpieczeństwa.
Kliknęłam plik o nazwie Plan, otworzył mi się dokument tekstowy z Notatnika.
Jeszcze raz przejrzałam wszystkie punkty.
1.Samolot do Rzymu - 13:30
2.Lot ok. 2 h
3. Zameldowanie w hotelu
4. Znalezienie odpowiedniego miejsca "pobytu" Pierścienia
5. Przeszukanie, w miarę możliwości
6. Zwiedzenie Rzymu
Nikt nie powiedział, że nie mogę wykorzystać czasu, który tam spędzę dla własnych przyjemności.
Największym moim problemem było odnalezienie miejsca, w którym mógł być schowany Pierścień. Moja teoria była jedynie sugestią, ale pomyślałam, że może mógłby to być jakiś budynek, w którym był pożar. Wiem trochę dziwne, ale to w końcu Pierścień Ognia. Samo się nasuwa.
Tylko, gdzie może się takowy znajdować? Rzym jest dużym miastem, a Pierścienie zaginęły lata temu.
Westchnęłam i zamknęłam plik. Włączyłam przeglądarkę i przejrzałam kilka stron, na których opisane były różne pożary w Rzymie. Żaden mi jednak nijak nie pasował. Skąd to wiedziałam? Ciężko to wytłumaczyć, brało się samo z siebie. Tak jakby moja podświadomość mi podpowiadała.
Spojrzałam na zegarek. Trzeba schodzić na obiad, pomyślałam i wyłączywszy urządzenie, opuściłam swój pokój. Zeszłam do salonu, gdzie zazwyczaj razem z rodzeństwem jedliśmy śniadania, obiady, a nawet czasami kolacje. Siedział już tam José, kłócąc się o pilot, do czterdziestocalowego telewizora, z Melanią. Z dziecinną łatwością odebrałam im przyrząd i włączyłam, to co Mel nazywała płaskim pudełkiem.
- Tylko nie włączaj żadnych wenezuelskich telenowel - mruknął szatyn.
Spojrzałam na niego pobłażliwie. Ja i telenowele? Nie ta bajka.
Odwróciłam się i przełączyłam kanał na wiadomości.
Przez tę głupią fryzurę José musiałam ganić się w myślach. Minęło kilka dni, a ja nadal miałam przed oczami obraz chłopaka z klubu. Przecież to jakaś paranoja!, krzyczałam na siebie, już nigdy więcej się nie spotkamy!
Czy to mi pomagało? Wręcz przeciwnie. Na samą myśl zaczęłam się czuć dziwnie. Dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? Przecież nie wiem, nawet jak miał na imię!
Od negatywnych i melancholijnych myśli odgoniła mnie babcia, przynosząc gazpacho.
Spożywaliśmy je w ciszy, słuchając najnowszych wiadomości z kraju i świata. Swój talerz opróżniłam w kilka minut. Puste naczynie wyniosłam do zmywarki w kuchni, gdzie nadal krzątała się babcia.
- Pamiętasz, że jutro o dwunastej muszę być na lotnisku? - upomniałam się, idąc w stronę wyjścia z kuchni.
- Tak wiem, wiem - mruknęła kobieta - może jestem stara, ale nie zapomnę o tym, skoro przypominasz mi to dwadzieścia razy dziennie.
Uśmiechnęłam się. Już chciałam wychodzić, kiedy babcia mnie zatrzymałam.
- A jak twój siniak? - zapytała, nie podnosząc wzroku znad gara pełnego czerwonej cieczy.
Moje policzki nabrały różowego odcienia. Siniak... cóż udało mi się wmówić dziadkom, że ta piękna sina plama w okolicach mojej szyi to siniec. A tak naprawdę była to pamiątka, którą pozostawił po sobie, na mnie człowiek bomba....
-Zaczął się goić - wymamrotałam i czym prędzej opuściłam pomieszczenie.
Dlaczego miałam wrażenie, że ona wiedziała?
Droga do mojego pokoju prowadziła przez salon, więc tam się skierowałam, gdy wtem zatrzymałam się w półkroku. Głos prezentera telewizyjnego oznajmił następującą wiadomość:
- Nadal nie wiadomo, w jaki sposób stara kamienica na obrzeżach stolicy Włoch stanęła w płomieniach. Jak donoszą włoskie media, budynek był już od kilku lat opuszczony - oznajmił, sztucznie przejętym głosem, mężczyzna w dopasowanym garniturze.
Zaraz potem na ekranie pojawiły się zdjęcia spalonej budowli. Była to poczerniała kamienica, z której wydobywały się gęste smugi szarego dymu. Stała w rzędzie podobnych obiektów. Co dziwne pozostałe nie wyglądały na nawet odrobinę naruszone. Wokół tłoczyła się straż pożarna, reporterzy, policja oraz inni ciekawscy ludzie. A mnie interesowała tylko jedna informacja: na jakiej ulicy znajduje się spalony budynek...
***  

Kamienica



*Park w Madrycie

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział IV

Rozdział IV: Nie spodziewasz się tego co oczywiste



Song 

*** 

Anastasia POV: 

Szkic zapisano
2216 Słowa

Rozdział 4

Rozdział IV: Nie spodziewasz się tego co oczywiste
***
Anastasia POV:
Zbliżałam się do Reina Parquet. Już z kilometra było słychać ( i czuć) niskie basy klubowych hitów. Nigdy nie byłam wielką wielbicielką tego typu muzyki - o ile można to nazwać muzyką - ale w sumie lepsze to od codziennych dźwięków wiolonczeli granych co wieczór przez moją kochaną babcię - Marię.
  Bratu powiedziałam, aby przekazał dziadkom, że wyszłam ze znajomymi-ukrywając przy tym cel swojej podróży. To nie tak, że oni na nic mi nie pozwalali, ale były jednak pewne ograniczenia. A wyjście do klubu było jednym z nich. Chodziło w sumie o pokładane we mnie spore nadzieję. No, ale chyba nie byłam taka głupia, żeby wpakować się w jakąś głupią sytuację? Bywam czasem nade pobudzona, szczególnie jeśli w pobliżu jest alkohol, ale jeszcze nigdy nie zaliczyłam żadnej wtopy. Chyba...
*
Reina Parquet był umiejscowiony w odległości około dwóch kilometrów od mojego domu. Mam dobrą kondycję, więc postanowiłam się przejść.
Klub zajmował piętrowy budynek. Od strony ulicy znajdował się balkon, na którym można było nieco odetchnąć. Sama elewacja budynku prezentowała się iście kolorowo, a winne temu były tysiące plakatów. Począwszy od tych z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to klub dopiero zaczynał swoją działalność, po te sprzed kilku dni -reklamujące najnowsze oferty w Sferze*. Przed głównym wejściem do klubu, czyli metalowymi dwuskrzydłowymi drzwiami, stał barczysty ochroniarz, który jednocześnie pilnował, aby panował porządek w kolejce oraz sprawdzał, czy odwiedzający klub nie wnoszą ze sobą własnych używek. Właśnie wyrzucał jakiegoś chłopaka o ciemnych włosach, krzycząc coś, ale ogólny harmider nie pozwolił, nawet mnie - osobie o niezwykle wyczulonym słuchu - usłyszeć jego słów.
Wreszcie zauważyłam grupkę nastolatków stojących na samym końcu kolejki. Dwóch chłopaków, dwie dziewczyny. Ivette, Amanda, Javier i Vasco. W sumie, gdyby nie Iv nie zadawalibyśmy się ze sobą. Wszyscy byliśmy z różnych światów. Amanda była straszną neurotyczką i nie przepadała za większym towarzystwem. Javier był idiotą - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zachowywał się jak małe dziecko. Biegał po korytarzach jak oszalały, wydurniał się na lekcjach i wszczynał walki na jedzenie podczas fiesty. No i jest jeszcze Vasco. On jedyny zachowywał się w miarę normalnie. A Ivette? Cóż ona to... ona. Definicja samej siebie. W słowniku nie ma takiego słowa, które by ją opisało.
Idąc w ich stronę, widziałam grymas przemykający po ich twarzach, ilekroć Iv śmiała się niepohamowanie, jak mniemam ze swoich własnych żartów.
- Siema - uśmiechnęłam się, stając koło nich.
Po twarzach zebranych przemknął cień ulgi.
- Super! - pisnęła Ivette - W takim razie, możemy iść już. - dodała.
Jak powiedziała tak też, zrobiliśmy.
  Oczekiwanie na wejście zdawało się trwać wieczność. Wtenczas nie odzywaliśmy się do siebie, nawet Ivette zamilkła. W jej wypadku to niemal szok, ale zapewne była zbyt podekscytowana imprezą, żeby rozpoczynać jakąkolwiek rozmowę. W końcu znaleźliśmy się w środku.
Wewnątrz wszystko emanowało ultrafioletem i barwnymi laserami. Od wijących się ciał w dzikich pozach bił seksapil i pożądanie. Rozejrzeliśmy się za wolnym miejscem. W najbardziej oddalonym punkcie od wejścia zauważyłam wolny boks, więc szybko skierowałam tam towarzyszy. Z ulgą legliśmy na obite bordową skórą kanapy.
- No i co teraz? - zapytałam, spoglądając na naszą rozentuzjazmowaną towarzyszkę, która z zaciekawieniem rozglądała się po klubie.
Westchnęłam.
Cały klub był utrzymany w ciemnych barwach, ale światła nadawały mu uroku miejsca pełnego nieprzyzwoitości. Większość imprezowiczów była ubrana skąpo. Dziewczyny miały przykrótkie sukienki albo oszczędne na długości szorty lub spódniczki. Faceci natomiast podkoszulki i ciasne dżinsy z obniżonym krokiem. Przy nich nasza paczka prezentowała się co najmniej dziwnie. Nie byliśmy ubrani jakoś bardzo cnotliwie, ale przy pozostałych wyglądaliśmy jak mnisi i zakonnice. Chłopaki mieli założone bluzy, a my długie spodnie. Niby niewielki element garderoby, a tak wiele zmienia.
Pozostali uczestnicy dyskoteki byli bardziej różnorodni. Jedni mieli kolorowe włosy, inni ostre makijaże, a jeszcze inni wyróżniali się kilogramami biżuterii czy też innych ozdób.
Do środka wchodziły co chwila nowe osoby, w mniejszych lub większych grupach.
W pewnym momencie moją uwagę zwróciła ekipa sześciu chłopaków. Tak samo, jak my nie pasowali do klimatu klubu. Mieli flanelowe koszule, rozpinane bluzy albo szerokie koszulki z dziwnymi nadrukami. Po ich jasnej nieco opalonej karnacji, można było łatwo domyślić się, że nie są z Hiszpanii.
Jeden z nich, mimo że wyglądał tak samo, jak pozostali, zwrócił moją uwagę. Miał fryzurę w stylu mojego brata - lekko wygolone boki i grzywka do góry - z tą różnicą, że fragment włosów zafarbował na blond. Ubrany był w niebieską koszulę, jasne dżinsy i Air Max'y. Wyglądał w pewien nieodgadniony sposób ciekawie.
I patrzył się prosto na mnie. Całe moje ciało przeszedł dreszcz ekscytacji połączonej z zażenowaniem. Spuściłam wzrok na swoje kolana. Cholera, to nie jest tak, że czułam się nieatrakcyjna. Wręcz przeciwnie, niektórzy nawet twierdzili, że miałam zbyt wysoką samoocenę. Może to i prawda. Nigdy nie miałam zastrzeżeń co do swojej figury, fryzur albo twarzy. Przed Transfiguracją miałam kasztanowy odcień włosów przechodzący przy końcach w rudy oraz błękitne tęczówki z przebłyskami fioletu.
Jak już wcześniej wspominałam od zawsze, charakteryzowałam się bladą cerą, więc to się nie zmieniło.
  Widząc, że całe nasze towarzystwo jest na skraju senności, postanowiłam choć trochę zainterweniować.
- Pójdę po coś do picia - powiedziałam - chcecie coś?
Pierwsza wyrwała się Ivette z prośbą o colę. Pozostali zawtórowali jej. Niestety nie byliśmy pełnoletni ani nie posiadaliśmy fałszywych dowodów (tym razem), więc na alkohole nie było co liczyć. Sama impreza była od szesnastego roku życia, więc weszliśmy bez problemu. Co innego jeśli chodzi o kupowanie alkoholu.
Skierowałam się do baru i przysiadłam na jednym ze stołków. Za ladą obsługiwała około trzydziestoletnia, wytatuowana barmanka o podłużnej buzi. Jej twarz znaczyły drobne zmarszczki i kilka kolczyków.
Gdy skończyła obsługiwać chuderlawego chłopaka z grubymi szkłami obok, podeszła do mnie.
- Cztery Pepsi i Sprite - wyrecytowałam głośno, gdy kobieta pochyliła się lekko.
Nawet to nie pomogłoby jej usłyszeć mojego głosu w tym zgiełku. Gdy barmanka odwróciła się, aby nalać napoje, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się chudy chłopak teraz, stał owy przystojniak z blond pasem przeplatającym jego grzywkę. Starałam się na niego nie patrzeć, lecz czekać spokojnie na zamówienie, które miałam wrażenie, kobieta robiła najwolniej jak może. Kątem oka widziałam, że chłopak spoglądał w moją stronę. W moim brzuchu zrodziło się dziwne uczucie. Zganiłam się w myślach za to, że podświadomie wstrzymywałam oddech.
-Fajny kolor włosów - zagaił szatyn czystą angielszczyzną z wyraźnym wschodnim akcentem.
Zerknęłam na niego. Teraz siedział wprost naprzeciw mnie i bezwstydnie wlepiał we mnie swoje ciemnobrązowe oczy.
- Dzięki - mruknęłam lekko sparaliżowana, błagając w myślach o napoje.
Na usta chłopaka wypłynął leniwy uśmiech, który jednak zaraz zniknął i został zastąpiony przez zaciśnięte, w dziwnym grymasie, wargi. Kątem drugiego oka zauważyłam pięciu chłopaków, chyba jego towarzyszy, którzy wymachiwali do niego dziko rękoma. Odwróciłam wzrok. Czyli jednak Javier to nie największy idiota na świecie...
- Interesujących masz znajomych - mruknęłam po angielsku.
Jakie to szczęście, że dziadkowie wysyłali mnie, w czasie roku szkolnego, na dodatkowe lekcję języka.
- Nie znam ich - skłamał, a jego policzki nabrały lekko różowego odcienia, który nadał mu on nieco łagodniejszego wyglądu. Prychnęłam.
- Koledzy wiedzą, że się ich wypierasz? - zapytałam.
Skoro i tak już zaczęliśmy konwersację, to czemu jej nie kontynuować? Szczególnie że rozmawiam z całkiem przystojnym, choć lekko dziwnym chłopakiem.
- Wiedzą, że uważam ich za zupełnych kretynów. Tyle wystarczy - odparł bez chwili zawahania się.
Nawet warga mu nie drgnęła. Był całkowicie szczery.
Odwróciłam się w jego stronę i przekrzywiłam głowę.
- W takim razie gratuluję doboru towarzystwa - dodałam i z łatwością biorąc pięć szklanek napojów, których wreszcie się doczekałam, ruszyłam w stronę swojego boksu.
Nie dane jednak mi było dojść, ponieważ chłopak chwycił mnie za ramię i lekko obrócił.
- Znajomych zawsze można zmienić - powiedział z nikłym uśmieszkiem i błyskiem w oku.
Moje spojrzenie prześlizgnęło się najpierw po nim, a następnie jego ręce. Szarpnęłam się do tyłu, zsuwając dłoń z mojego ramienia i odeszłam bez słowa.
- Dłużej się nie dało? - zapytał Vasco, gdy w końcu udało mi się przepchać przez tłum ludzi.
Położyłam napoje na stoliku i opadłam na kanapę.
- To ta barmanka się guzdrała - odpowiedziałam.
Była to prawda, po prostu resztę i zostawiałam dla siebie.
Mój wzrok przetoczył się po sali, aż wylądował w boksie naprzeciwko baru. Już tam siedział wraz ze swoimi koleżkami i popijał drinki wysokoprocentowe. Aha, czyli na zwykłe, gazowane gówna musiałam czekać pięć minut, a ten gość na alkohol tylko chwilę? To nie fair.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały i nawet z tej odległości widziałam w jego oczach słodką obietnicę.
Aż zakręciło mi się w głowie.
Brawo Ana, drwiła moja podświadomość.
Zamoczyłam usta w chłodnym napoju. Smakował jakoś dziwnie, ale w tym momencie to było moim najmniejszym zmartwieniem. Czułam na sobie jego irytująco kuszące spojrzenie.
- Chodźmy tańczyć! - krzyknęła, nagle Ivette.
Odłożyłam opróżnioną szklankę na stół. Po raz pierwszy miałam ochotę przytulić Iv i to tak bardzo mocno. Otoczona wiankiem ludzi nie będę czuła jego wzroku. Dziewczyna pisnęła, gdy tylko zgodziłam się na jej pomysł. Pozostali spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
- Czy ktoś ci coś dodał do napoju? - zapytał Javier z uniesioną brwią.
Westchnęłam, ale nic nie odpowiedziałam. Udało nam się jeszcze zaciągnąć, z niemałym trudem, Amandę. Chłopaków zostawiłyśmy w spokoju.
Przepchawszy się przez tłum, znalazłyśmy trochę wolnego miejsca. Zaczęłyśmy się bujać w rytm klubowych hitów. Co rusz DJ zmieniał piosenki, a wszyscy wtórowali mu głośnymi okrzykami. Nie zorientowałam się, nawet kiedy cała monotonność ze mnie wyparowała, dając miejsce niepohamowanemu szaleństwu piątkowego wieczoru. Śmiałyśmy się, nawet Amanda - choć zwykle skryta i cicha - pozwoliła sobie na dozę wolności.
Ivette ciągle zmieniała partnerów do tańca, a my musiałyśmy pilnować, aby nic głupiego nie wpadło jej do głowy.
W końcu po szóstej albo siódmej piosence dziewczyny stwierdziły, że wracają do stolika, bo kręciło im się w głowach. Ja postanowiłam jeszcze pozostać na parkiecie.
W tym samym momencie, w którym dziewczyny zatonęły w morzu ciał, poczułam ciepły oddech na policzku i dłoń obejmującą mnie w talii. Zesztywniałam.
- À propos zmiany towarzystwa - usłyszałam niskie mruczenie w uchu.
Nie musiałam się długo zastanawiać nad jego właścicielem. Chłopak obrócił mnie gwałtownie w swoją stronę i teraz stałam twarzą w twarz z przystojnym szatynem o blond grzywce. Nasze twarze dzieliło kilkanaście centymetrów, a ciała jeszcze mniej. Trzymał mnie jedną dłonią wpół, zaś drugą przeciągnął po swoich włosach, układając je w artystyczny nieład. Wyswobodziłam się z jego objęć i stanęłam naprzeciw niego. Uniosłam lewy kącik ust do góry.
- A skąd wiesz, że ja chcę twojego towarzystwa? - zapytałam, nie spuszczając z niego wzroku.
Chłopak uśmiechnął się, a blask w jego oczach stał się intensywniejszy. Znów widziałam w nich obietnicę. Tylko czego?
- Każda dziewczyna chce mojego towarzystwa - odpowiedział.
Podeszłam o krok bliżej niego. Owładnęła mną niezwykła odwaga i żądza.
- A może ja nie jestem jak każda dziewczyna?
Zaśmiał się. Jego śmiech był jak delikatny szum wody w strumyku. Miałam ochotę słuchać go każdego dnia... i jeszcze każdej nocy.
Tym razem to on zrobił krok w moją stronę. Był wysoki, nawet w obcasach ledwo sięgałam mu do wysokości podbródka.
- Możemy się o tym przekonać - mruknął, a jego dłoń niespodziewanie znalazła się tuż przy moim uchu. Zjechał powoli opuszkami palców wzdłuż linii szczęki, wzbudzając jednocześnie w mnie nowy rodzaj oddziaływania. Przeszedł mnie gorący dreszcz.
- Możemy - powiedziałam bezgłośnie i ruszyliśmy pomiędzy ludzi.

*

Tańczyliśmy. W pewnym sensie. Bardziej ocieraliśmy się o siebie - nagle zaczęłam pasować do nieprzyzwoitego klimatu klubu. Jego dłonie co rusz dotykały, niby niechcący, mojego ciała. Czułam się jak w pieprzonym niebie. Miał takie przyjemne w dotyku ręce. Nagle pochylił się ku mnie.
- To co? Idziemy znaleźć bardziej ustronne miejsce? - wymruczał, muskając rozgrzanymi ustami płatek mojego ucha.
- Czy ja wiem... - udawałam, że się zastanawiam, choć całe moje ciało buzowało od napięcia.
Usta chłopaka przesunęły się na szyję. Jęknęłam z rozkoszy. Matko, jak on świetnie całuje!, pomyślałam.
Nadal nie wiedziałam jak, ma na imię, chociaż wtedy, w tamtym momencie, mało mnie to obchodziło. Przygryzł lekko skórę na moim ramieniu.
- Myślałem, że znajdę tu jakąś ciekawą hiszpankę - mruknął, nie odrywając ode mnie warg - ale chyba miałem więcej szczęścia.
Myślał, że jestem jakąś turystką? W sumie to nie ma czemu się dziwić. Białe włosy, jasna cera - hiszpanka jak nic. Postanowiłam nie wyprowadzać go z błędu. Nie to mi było w głowie.
  Usta chłopaka po raz ostatni przygryzły moją skórę w okolicach dekoltu. Szatyn pociągnął mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę wyjścia. W moim podbrzuszu zrodziło się podniecenie.
Przepychaliśmy się przez tłum, kiedy do naszych uszu dotarł kobiecy krzyk. Zatrzymawszy się raptownie, wraz z innymi klubowiczami, rozejrzałam się po sali. W jednym z rogów budynku stała dziewczyna z przerażoną miną, a obok niej chłopak z rozpiętą koszulą i... bombą przyklejoną do brzucha. Rozpętała się panika, wszyscy uciekali w popłochu, lecz dla mnie nie było w tym nic nadzwyczajnego. Już na pierwszy rzut oka rozpoznałam atrapę. Proste wykonanie, zwykły, pusty plastik z kilkoma guzikami i starym ekranem od zegarka elektronicznego.
Był to jeden z kolegów szatyna. Spojrzałam na niego gniewnie, a jego mina z szokowanej zmieniła się w przepraszającą. Podeszłam do niego i jednym ruchem ręki, niemal rozerwałam jego koszulę. Też miał atrapę bomby, nie bardziej realistyczną niż tamta.
- Jak już chcieliście straszyć ludzi, to moglibyście postarać się o lepsze wykonanie tego gówna - powiedziałam i odwróciwszy się, szukałam wzrokiem znajomych.
Nagle coś mi przyszło do głowy. Znów odwróciłam się do chłopaka, który stał nie ruchomo z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Podeszłam bliżej i spoliczkowałam go. Spojrzał na mnie, mając wymalowany na twarzy cały wachlarz uczuć.
Poszłam szukać w tym rozgardiaszu znajomych, czując na sobie jego intensywny wzrok wywiercający we mnie dziurę...
***  
Ivette Rodriguez


Amanda Córtez


Vasco Delagaouse


Javier Couvillque



*sieć sklepów w Hiszpanii

***

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział III

Rozdział III: Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą



***

Lucas POV:

 

Była cudowna. Jedyna w swoim rodzaju. Śliczna, urocza. Po prostu moja.
Mowa oczywiście o mej wspaniałej dziewczynie - Colette.
Col miała długie brązowe włosy i niebieskoszare oczy. Posiadała delikatne rysy twarzy oraz zgrabną sylwetkę. Nigdy nie podejrzewałem, że taka dziewczyna zechciałaby ze mną być. Ba! Nigdy nie myślałem, że będę miał dziewczynę. Przez te kilkanaście lat, swojej młodości, żyłem ze świadomością, że w końcu umrę.
Byłem w zaawansowanym stadium białaczki, gdy wyjechałem na studia. Co prawda dzięki regularnym leczeniom, jakoś udawało mi się żyć z chorobą, jednak moi rodzice nigdy nie wierzyli, że wyjdę z tego.
Pamiętam pewną sytuację, gdy byłem mały, miałem siedem może osiem lat. Dowiedzieliśmy się właśnie o moim nowotworze. Pewnej nocy obudziłem się spragniony, więc postanowiłem pójść do kuchni. Pamiętam jak, wracając do pokoju, usłyszałem szloch mamy i pocieszającego ją tatę. Zatrzymałem się raptownie przy drzwiach prowadzących do ich sypialni i ukryty w cieniu zaczęłem nasłuchiwać.
- Jean— płakała mama — ja nie chcę go stracić.
- Wiem Reneé — szepnął mój tata — Nie stracimy naszego skarbu, będziemy go leczyć.
- Ale ja się o niego naprawdę martwię — łkała kobieta.
Pamiętam jak, miałem nieodpartą ochotę wbiec tam i przytulić mamę. Moja rodzicielka nadal płakała, a ja wróciłem do swojego pokoju, gdzie sam się rozpłakałem.
- Lucas, dlaczego płaczesz? - usłyszałem głos mojej starszej, wówczas jedenastoletniej, siostry - Roxanne.
- Bo mamusia przeze mnie płacze — powiedziałem drżącym głosem.
Roxy usiadła obok mnie, na łóżku i otuliła swoimi ramionami. Nadal czuję jej ciepłe objęcia. To właśnie siostra była dla mnie oparciem w chorobie, dzięki niej miałem chęć do codziennej walki.
Gdy miałem piętnaście lat, Roxanne wyjechała na studia do Prowansji. Od tamtego czasu widziałem ją tylko raz, kiedy przyjechała do domu na święta. Potem przez jakiś czas pisaliśmy ze sobą SMS-y, ale ona miała na głowie szkołę i tak w końcu, rok przed moim własnym wyjazdem, skończyło się. Dopóki nie poznałem Colette i Fabien'a, dopóty nie czułem żadnego oparcia. Byłem sam sobie.
Rodzice mieszkają setki kilometrów stąd. Kocham ich, ale gdy wyjeżdżałem, miałem wrażenie, iż dla nich było to równoznaczne z moją śmiercią. I nie wiele się pomylili. Tyle, że umarłem nie w taki sposób, jaki oni by się spodziewali, w jaki ktokolwiek by się spodziewał. Nie przez chorobę.
Zginąłem w wypadku samochodowym. Ale sam się o to prosiłem. Tak się dzieje, gdy tuż po zdaniu na prawo jazdy jedziesz nowym samochodem w możliwie najbardziej deszczowy dzień.
Samochód kupiłem za własne, oszczędzone pieniądze. Nie był to jakiś wyjątkowy pojazd. Zwykły Ford Fiesta. Nic dziwnego, że miałem wypadek. Ten złom, nawet abs-ów nie miał!

*

  W cztery osoby siedzieliśmy przy jednym ze stolików w barze mlecznym Ma joie*- ja, Fabien, Colette i jej najlepsza przyjaciółka - Elvire. Trzymaliśmy się razem od początku studiów. Wszyscy byliśmy nowi w Paryżu. Fabien pochodził z Lyon, Colette - Metz, a Elvire z okolic Strasbourga. Połączyło nas zagubienie w nowym środowisku. A z tego zagubienia zrodziła się swego rodzaju więź, przyjaźń. To znaczy to wszystko, stało się bardziej skomplikowane, gdy zacząłem spotykać się z Colette, a Fabien'owi spodobała się Elvire, która z kolei za nim samym nie przepadała i była najlepszą przyjaciółką Col. Swoją drogą groziła mi kiedyś, że jeżeli ją skrzywdzę to wyrwie mi jaja. To jeden z powodów, dla których bałem się El. Czasem zachowywała się jak zimna suka, ale potrafiła być milutka, jak mały piesek. Typowa kobieta.
- Mógłbyś się, z łaski swojej, odsunąć! - warknęła Elvire do Fabien'a, który przewiesił lewą rękę przez oparcie jej krzesła.
Spojrzeliśmy po sobie z Colette. Żadna nowość. Mój współlokator zawsze tak się wobec niej zachowuje. Próbowałem mu wyperswadować Elvire z głowy, ale do niego nic nie dociera.
- Ty tego nie rozumiesz — powiedział mi kiedyś — Kiedy laska cię zbywa, znaczy, że na ciebie leci!
Jego także nie zrozumiesz. Może jednak coś tam mogłoby zaiskrzyć?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz — mruknął Fabien nie zdejmując ani na chwilę ręki z oparcia. Dziewczyna jęknęła i sama odsunęła się od niego.
- Lepiej chodźmy, bo spóźnimy się na zajęcia — wtrąciła Col, zanim wybuchła kłótnia pomiędzy tamtą dwójką.
Brunet mruknął coś niewyraźnego, ale ostatecznie całą czwórką skierowaliśmy się do wyjścia. Na uczelnie...
                                                                         ***    


Dziewczyna Lucasa - Colette:


Współlokator Lucasa - Fabien [Fabię]:



Przyjaciółka Colette - Elvire:


Siostra Lucasa - Roxanne:



*Moja rozkosz