niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział V

Rozdział V: Czasami trzeba sobie pozwolić na dozę szaleństwa


***

Anastasia POV:


Jak się czułam? Jak nic nie warta, puszczalska szmata. Może jestem dla siebie zbyt ostra, ale w tamtym momencie takie miałam na swój temat zdanie.
Swoją ekipę znalazłam stojącą bezradnie w tłumie i rozglądającą się po sali. Podeszłam do nich i wskazałam głową na wyjście.
- Tak właściwie, to co się stało? - zapytała Amanda, gdy wyszliśmy przed klub. Tam także panował tłok, a ludzie szeptali między sobą. Niektórzy, nawet ukradkowo spoglądali na mnie. Cóż, niewątpliwie ktoś musiał zobaczyć, jak obnażam drugiego chłopaka z identyczną „bombą" przytwierdzoną do piersi.
- Jacyś idioci mieli atrapy bomb na sobie i ich, że tak powiem, nakryto - odparłam znudzonym głosem, nadal rozglądając się po niedużym placu.
Zganiłam się w myślach, gdy zrozumiałam, że podświadomie szukam chłopaka z blond grzywką. Dupek.
- Skąd wiesz, że to były atrapy? - zapytał Vasco, spoglądając na mnie spod uniesionej prawej brwi. Wzruszyłam ramionami.
- Nie trzeba być geniuszem - odpowiedziałam - już na pierwszy rzut oka rozpoznałam w tym kawałek plastiku.
Cała czwórka spojrzała na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedzieli. Javier stwierdził, że powinniśmy już iść, w czym zawtórował mu dźwięk syren policyjnych. Jak najszybciej opuściliśmy plac i ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Nie mieliśmy jeszcze zamiaru, o dziwo, wracać do domów. Skierowaliśmy się do całodobowego spożywczaka, gdzie kupiliśmy kilka napoi oraz parę paczek niezdrowego jedzenia. Gdyby nie fakt, że postanowiłam tego tygodnia być grzeczna, a co za tym idzie trzeźwa, wzięłabym ze sobą fałszywy dowód.
Niedaleko znajdował się Parque del Oeste*, więc postanowiliśmy się tam przejść.
Spoczęliśmy na jednej z ławek i spożywaliśmy to co kupiliśmy.
Nie rozmawialiśmy od czasu odejścia z terenu Reina Parquet, bo też nie było o czym.
Wspominałam wcześniej, że nie łączyła nas żadna głębsza relacja. Nie byliśmy, nawet dobrymi kolegami, a co dopiero przyjaciółmi. W szkole ograniczaliśmy się do zwykłego: Hola albo spuszczonej głowy, mówiącej - nie ma mnie.
Niestety, los chciał, że na naszej drodze musiała stanąć Ivette, która uwielbiała chyba każdego człowieka na Ziemi. Aczkolwiek niekoniecznie było to odwzajemniane. Ta urocza brunetka bywała czasem, aż nadto urocza. I właśnie przez to nikt nie powiedział jej, że jej negatywną cechą jest nachalność. Przecież to mogłoby ją naprawdę skrzywdzić, a Iv nie należała do zbyt twardych osób.
Nie wiem ile czasu, minęło, ale w końcu stwierdziłam, że trzeba się zbierać.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę na chatę - stwierdziłam i powoli podniosłam swoje zmęczone ciało z ławki.
- Zgadzam się, robi się zimno - zawtórowała mi Amanda, a po niej również Javier oraz Vasco.
Wstaliśmy i spojrzeliśmy wyczekująco na Ivette. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu spraw, ale bez słowa wstała i ruszyła przed nami. Westchnęłam, jeszcze tego nam brakowało - obrażona Iv. Przecież nie ma do tego powodów! Dochodziła jedenasta w nocy, a temperatura spadła o dobre kilka stopni. Nie było jednak sensu się z nią kłócić. Przyspieszyłam tempa i ruszyłam tuż za brunetką.

*

W domu byłam koło północy, ponieważ musiałam przejść z jednego końca miasta na drugi - a Madryt do małych nie należy.
Cicho wślizgnęłam się do budynku i starając się zrobić jak najmniejszy hałas, stawiałam pojedyncze kroczki na schodach. Z ulgą stanęłam na piętrze i szybko potruchtałam w stronę swojego pokoju. W środku zjechałam po drzwiach i odetchnęłam głęboko. To był długi i dziwny wieczór. Dość.
Bez przebierania się, ale wyjmując broń i chowając ją na miejsce, opadłam zmęczona na łóżko. Szybko usnęłam. Tej nocy śniły mi się grzyby atomowe, ogniste jęzory oraz przystojny szatyn...

*

Kilka dni później... 

Z każdym dniem zbliżałam się do upragnionych wakacji, a one równały się mojemu wyjazdowi do Włoch - w poszukiwaniu pierwszego z Pięciu Pierścieni. Miałam opracowany szczegółowy plan. Dziadkowie myśleli, że jadę tam na obóz językowy. Ciężko byłoby im wytłumaczyć mój prawdziwy cel dwutysięcznokilometrowej podróży.
Następnego dnia miałam mieć zakończenie roku szkolnego, a dla naszego rocznika dodatkowo zakończenie szkoły. Potem nowa placówka, nowi znajomi, nowi nauczyciele. Same nowości. To moje ostatnie dwa lata w Hiszpanii. Potem już tylko studia. A przynajmniej taką miałam nadzieję, lecz jak powszechnie wiadomo jest ona matką głupich...
- Podboje Napoleona Bonaparte objęły niemal całą Europę... - ciągnął Sr. Terensso, nasz nauczyciel historii.
On jako jeden z nielicznych prowadził jeszcze lekcje. Większość profesorów dawała nam już luzu, ale jak widać niektórzy, są zbyt uparci.
Przygryzałam końcówkę ołówka, co chwila patrząc z utęsknieniem na zegarek wiszący nad tablicą multimedialną, na której projektor rzucał obraz dziewiętnastowiecznej Europy. Jeszcze tylko siedem minut i koniec.
To już jutro, zaraz po zakończeniu roku biorę bagaże i jadę na lotnisko, powtarzałam sobie w myślach niczym mantrę.
Jakiś okres wcześniej, zarezerwowałam tygodniowy pobyt w hotelu Tourist House Roma. Oczywiście, wszystko opłaciłam ze swoich oszczędności, jednocześnie znajdując jak najniższą ofertę. Szukałam noclegu jak najbliżej centrum i jednocześnie nie za drogiego.
Mój wzrok ani na chwilę nie odrywał się od wskazówki minutowej, a w uszach słyszałam jedynie niezrozumiały zlepek słów Sr. Terensso. Jeszcze cztery minuty! Mimo że mogłam wyglądać na znudzoną, tak nie było. Byłam podekscytowana jak nigdy wcześniej. Samotny wyjazd do Włoch jest pewnym przeżyciem.
Prawda jest taka, że nawet jeśli ten mit o Pierścieniach okaże się bajką wyssaną z palca, będę wiedziała, na czym stoję i nie torturowała się myślami pokroju: co by było, gdyby...
Zawsze mogę znaleźć sobie inne zajęcie. W końcu jestem Pogromcom Otchłani. Może przy okazji się jakiś demon się napatoczy? Przydałoby mi się trochę ruchu, bo przez ostatnie kilka miesięcy miałam kategoryczny zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek zajęciach sportowych. Czy Polowania są swego rodzaju sportem? Jeżeli tak, to oznacza, że bardzo często łamałam zalecenia lekarzy. Może nawet zbyt często...
Zadzwonił upragniony przez wszystkich dzwonek. Jako jedna z pierwszych opuściłam klasę, po czym zbiegłam po schodach z pierwszego piętra na parter i szybko opuściłam budynek szkoły.
Dziś z niewiadomych dla mnie przyczyn przyjechałam do szkoły na rowerze, więc odpięłam go od miejsca postojowego i szybko pojechałam w stronę domu. Podróż zajęła mi o wiele mniej czasu niż zazwyczaj, nawet ruch uliczny był dziś dosyć spokojny.
Rower zaparkowałam na podjeździe i ruszyłam w stronę drzwi frontowych.
- Wróciłam! - krzyknęłam jak zwykle w wejściu do mieszkania.
- Cieszymy się - usłyszałam głos babci dochodzący z kuchni - za dwadzieścia minut będzie obiad.
- Okej - krzyknęłam, wchodząc na górę.
Zamknęłam się w pokoju i rzucając plecak na podłogę obok łóżka, przysiadłam do biurka. Włączenie laptopa trwało nie więcej niż trzy minuty. Przesuwając palcem po touchpadzie, przeszukiwałam dyski w celu odnalezienia odpowiedniego folderu. Wreszcie go znalazłam. Wycieczka - tak był zatytułowany. Wewnątrz katalogu znajdowało się kilka plików, między innymi skan rękopisu i jego dwie kopie. Oczywiście sam folder miałam również zgrany na pendrive, dla bezpieczeństwa.
Kliknęłam plik o nazwie Plan, otworzył mi się dokument tekstowy z Notatnika.
Jeszcze raz przejrzałam wszystkie punkty.
1.Samolot do Rzymu - 13:30
2.Lot ok. 2 h
3. Zameldowanie w hotelu
4. Znalezienie odpowiedniego miejsca "pobytu" Pierścienia
5. Przeszukanie, w miarę możliwości
6. Zwiedzenie Rzymu
Nikt nie powiedział, że nie mogę wykorzystać czasu, który tam spędzę dla własnych przyjemności.
Największym moim problemem było odnalezienie miejsca, w którym mógł być schowany Pierścień. Moja teoria była jedynie sugestią, ale pomyślałam, że może mógłby to być jakiś budynek, w którym był pożar. Wiem trochę dziwne, ale to w końcu Pierścień Ognia. Samo się nasuwa.
Tylko, gdzie może się takowy znajdować? Rzym jest dużym miastem, a Pierścienie zaginęły lata temu.
Westchnęłam i zamknęłam plik. Włączyłam przeglądarkę i przejrzałam kilka stron, na których opisane były różne pożary w Rzymie. Żaden mi jednak nijak nie pasował. Skąd to wiedziałam? Ciężko to wytłumaczyć, brało się samo z siebie. Tak jakby moja podświadomość mi podpowiadała.
Spojrzałam na zegarek. Trzeba schodzić na obiad, pomyślałam i wyłączywszy urządzenie, opuściłam swój pokój. Zeszłam do salonu, gdzie zazwyczaj razem z rodzeństwem jedliśmy śniadania, obiady, a nawet czasami kolacje. Siedział już tam José, kłócąc się o pilot, do czterdziestocalowego telewizora, z Melanią. Z dziecinną łatwością odebrałam im przyrząd i włączyłam, to co Mel nazywała płaskim pudełkiem.
- Tylko nie włączaj żadnych wenezuelskich telenowel - mruknął szatyn.
Spojrzałam na niego pobłażliwie. Ja i telenowele? Nie ta bajka.
Odwróciłam się i przełączyłam kanał na wiadomości.
Przez tę głupią fryzurę José musiałam ganić się w myślach. Minęło kilka dni, a ja nadal miałam przed oczami obraz chłopaka z klubu. Przecież to jakaś paranoja!, krzyczałam na siebie, już nigdy więcej się nie spotkamy!
Czy to mi pomagało? Wręcz przeciwnie. Na samą myśl zaczęłam się czuć dziwnie. Dlaczego nie mogę o nim zapomnieć? Przecież nie wiem, nawet jak miał na imię!
Od negatywnych i melancholijnych myśli odgoniła mnie babcia, przynosząc gazpacho.
Spożywaliśmy je w ciszy, słuchając najnowszych wiadomości z kraju i świata. Swój talerz opróżniłam w kilka minut. Puste naczynie wyniosłam do zmywarki w kuchni, gdzie nadal krzątała się babcia.
- Pamiętasz, że jutro o dwunastej muszę być na lotnisku? - upomniałam się, idąc w stronę wyjścia z kuchni.
- Tak wiem, wiem - mruknęła kobieta - może jestem stara, ale nie zapomnę o tym, skoro przypominasz mi to dwadzieścia razy dziennie.
Uśmiechnęłam się. Już chciałam wychodzić, kiedy babcia mnie zatrzymałam.
- A jak twój siniak? - zapytała, nie podnosząc wzroku znad gara pełnego czerwonej cieczy.
Moje policzki nabrały różowego odcienia. Siniak... cóż udało mi się wmówić dziadkom, że ta piękna sina plama w okolicach mojej szyi to siniec. A tak naprawdę była to pamiątka, którą pozostawił po sobie, na mnie człowiek bomba....
-Zaczął się goić - wymamrotałam i czym prędzej opuściłam pomieszczenie.
Dlaczego miałam wrażenie, że ona wiedziała?
Droga do mojego pokoju prowadziła przez salon, więc tam się skierowałam, gdy wtem zatrzymałam się w półkroku. Głos prezentera telewizyjnego oznajmił następującą wiadomość:
- Nadal nie wiadomo, w jaki sposób stara kamienica na obrzeżach stolicy Włoch stanęła w płomieniach. Jak donoszą włoskie media, budynek był już od kilku lat opuszczony - oznajmił, sztucznie przejętym głosem, mężczyzna w dopasowanym garniturze.
Zaraz potem na ekranie pojawiły się zdjęcia spalonej budowli. Była to poczerniała kamienica, z której wydobywały się gęste smugi szarego dymu. Stała w rzędzie podobnych obiektów. Co dziwne pozostałe nie wyglądały na nawet odrobinę naruszone. Wokół tłoczyła się straż pożarna, reporterzy, policja oraz inni ciekawscy ludzie. A mnie interesowała tylko jedna informacja: na jakiej ulicy znajduje się spalony budynek...
***  

Kamienica



*Park w Madrycie

2 komentarze:

  1. Super! Czekam na dalej!
    Zapraszam do mojego opowiadania ;) http://krwawyaniol.blogspot.com
    Jeżeli ci się spodoba to zachęcam do zostania na dłużej c:

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcecie dać link do swojego opowiadania, proszę, zróbcie to w przeznaczonej do tego podstronie :/