Rozdział XII: Taka sama jak ojciec
Simone POV:
Równo o czwartej pod sierociniec zajechała biała taksówka, z której po chwili wyszła Anastasia mówiąca coś do kierowcy. Dziś ubrała dopasowane dżinsy i bluzkę z wykrzywioną w dziwnym uśmiechu buzią - to
chyba symbol jakiegoś zespołu. Wzięłam do ręki moją jedyną walizkę i
zaczęłam, ciągnąc ją po schodach. Może i jestem silna jak na
dziesięciolatkę, ale mam niecałe sto trzydzieści centymetrów wzrostu. Na
moje szczęście Ana, prawdopodobnie zauważając moją męczarnię, zlitowała
się nade mną i wzięła ode mnie walizkę.
- Dzięki — mruknęłam i poszłam za nią do pojazdu.
Dziewczyna
wsadziła mój bagaż do bagażnika, a ja wsunęłam się na tylne siedzenie.
Zamykając za sobą drzwi pomachałam jeszcze do siostry Paoli,
która stała przed budynkiem. Miała nieodgadniony wyraz twarzy. Nie
przejmując się tym zbytnio, odwróciłam wzrok, akurat w momencie, w
którym moja towarzyszka zajęła swoje miejsce z przodu.
- Na lotnisko proszę — powiedziała do kierowcy.
- Robi się — odparła kobieta, jak się okazało.
Miała
ciało całe pokryte tatuażami, a w lusterku zauważyłam, że jej twarz
zdobi kilka kolczyków. Przypominała damską wersję zombie boy'a. No może
nie wyglądała, aż tak strasznie.
Gdy taksówka ruszyła, wyjrzałam przez okno, patrząc na oddalający się budynek sierocińca.
Nie wiedzieć dlaczego poczułam dziwną pustkę. Jakbym już nigdy nie miała tam wrócić. Lecz gdy tylko odnajdziemy pierwszy z pierścieni, o ile w ogóle istnieje, ja wrócę do swojego nudnego życia, za to Anastasia
będzie poszukiwała dalszych elementów tej zawiłej układanki. Pięć
pierścieni, postanowiłam trzymać się tej myśli. Ona dodawała mi wiary w
siebie. Wreszcie przeżyje coś nowego. W końcu nie będę tylko siedzieć w
swoim małym pokoiku, czekając na atak demonów. Nareszcie będę oddychać!
*
- Prosimy wszystkich pasażerów o zapięcie pasów, zaraz podchodzimy do lądowania — usłyszałam w interkomie.
Byłam podekscytowana przez cały lot. Nie tylko samą przygodą, jaką miałam przeżyć, ale również tym, że
po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem! To było niezwykłe uczucie.
To pulsowanie w głowie, gdy się wznosiliśmy. Te zatkane uszy, mniej
irytujące niż myślałam. I co najważniejsze widok na rozświetloną
panoramę Włoch. Ana zabukowała mi miejsce obok okna, dzięki czemu mogłam
rozkoszować się tym pięknym obrazem.
- Która godzina? - zapytałam, zapinając pasy.
- Dochodzi dwudziesta pierwsza — odpowiedziała białowłosa — będziemy musiały szybko znaleźć jakiś motel, bo szczerze jestem dziś padnięta.
Przytaknęłam
jej. Cały dzień biegałam jak opętana wte i wewte. Nie mogłam znaleźć
sobie miejsca. Najgorsze, jednak było oczekiwanie na samolot, który jak
na złość miał godzinne opóźnienie. Udało nam się w końcu dostać do
prawie pustego samolotu. Oprócz nas było może jeszcze maksymalnie
dziesięć osób.
*
Taksówką dojechałyśmy do najbliższego motelu, gdzie
Anastasia wynajęła nam pokój na pięć dni.
-
W razie czego możemy przedłużyć pobyt — oznajmiła, gdy szłyśmy
korytarzem, według jakie wskazówek dał nam podstarzały recepcjonista.
Miał siwe, tłuste włosy zaczesane gładko na tył głowy i okulary na
sznureczku. Jego twarz była pozaznaczana licznymi zmarszczkami, a
wodniste oczy w kolorze wyblakłej szarości z niekrytym entuzjazmem
obserwowały dłonie dziewczyny, gdy wyjmowała z portfela plik banknotów.
- Miłego pobytu — dodał jeszcze na odchodnym, przeliczając raz po raz pieniądze.
Korytarz nie był zbyt... ładny. Szczerze powiedziawszy, był o wiele bardziej odstraszający niż ten w sierocińcu.
Wyblakłe
ściany, dawniej zapewne w kolorze żółtym, teraz miały odcień niemytych
od sześciu lat zębów (moim zdaniem). Spod łat wystawał zwykły, szary
tynk. Brudno białe drzwi, znajdujące się naprzemiennie po obu stronach
ścian, wcale nie poprawiały nastroju tego miejsca.
W końcu doszłyśmy do pokoju numer czternaście.
Anastasia przekręciła mały metalowy, lekko pordzewiały kluczyk w zamku i pokazał nam się pokój niewiele lepszy od reszty budynku.
Jego
główną część zajmowały dwa pojedyncze łóżka, które przedzielała brązowa
szafka nocna z małą lampką. Szarawe drzwi z szybą po naszej prawej
stronie zapewne prowadziły do łazienki. Naprzeciw łóżek stała dosyć
sporych rozmiarów szafa, a okno naprzeciw nas rozpościerało się na puste
pola.
- Witamy w hotelu pięciogwiazdkowym — mruknęła pod nosem
Ana, wchodząc do pomieszczenia. Nie pewnie podążyłam za nią, zamykając
za sobą drzwi. Odłożyłam moją walizkę obok wyblakłej szarej ściany.
- Pięknie tu — powiedziałam po prostu.
-
Nie marudź — jęknęła dziewczyna — to jeden z najbliższych moteli. Las,
który wskazałaś na mapie, znajduje się jakieś dwa kilometry stąd.
- I zgaduję, że czeka nas piesza wędrówka?
- Nie inaczej.
Usiadłam na łóżku obok ściany, a Ana zasłoniła okna brudną firanką.
- Dziś nie ma co zaczynać, odpocznijmy, a jutro zajmiemy się wszystkimi sprawami.
Przytaknęłam i przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Nagle Ana wstała i oznajmiła, że idzie skorzystać z łazienki.
Po kilku minutach usłyszałam szum wody.
Jeju,
nie wierzę, że na takim pustkowiu jest woda! Czekając na swoją kolej,
wpatrywałam się tępo w sufit i myślałam o tym wszystkim. O wyjeździe, o
poszukiwaniach, o małej obsesji
Any na punkcie Pięciu Pierścieni. Coś czułam, że to w co się wpakowałam, będzie czymś o wiele większym niż zwykła wycieczka. Wewnętrznie coś podpowiadało mi, że to, co się stanie będzie miało duże znaczenie. Dla nas, a może i innych.
Anastasia POV:
Łazienka, delikatnie mówiąc, była obskurna, dlatego dziękowałam Bogu za klapki.
Na całe szczęście woda, jak się okazało, była ciepła. Umyłam szybko swoje ciało i jak najszybciej opuściłam pomieszczenie. Chciałam powiedzieć Simone, żeby teraz ona poszła się wykąpać, ale ona już smacznie spała. Z westchnieniem okryłam ją kołdrą i sama położyłam się na swoim.
Musimy go znaleźć. Coś w środku podpowiada mi, że Pierścienie naprawdę istnieją i są na wyciągnięcie ręki. Poznałam historię upadłego, który je stworzył, a samym początku swojego bycia Pogromcą.
I z tymi myślami zasnęłam.
*
Następnego ranka obudził mnie, nie kto inny jak Simone — skacząc po moim łóżku.
- Ty chyba naprawdę chcesz mieć ze mną na pieńku — warknęłam sennie, przeciągając się.
- Czy to moja wina, że jesteś leniwa? - zapytała z westchnieniem dziewczynka.
- Mam jet-laga — odparłam i przewróciłam się na drugi bok.
- Przecież jesteś w tej samej strefie czasowej, co we Włoszech i Hiszpanii — oznajmiła tonem wrednej nauczycielki
geografii - Panie
La Ponte. To była dopiero suka. Co lekcje robiła kartkówki, często z
tematów, których nie omawialiśmy. Dzięki Bogu, że już więcej jej nie
spotkam.
W końcu wstałam. Doczłapałam się, w klapkach, do łazienki, gdzie ogarnęłam swoją twarz i resztę ciała.
Odświeżona wyszłam stamtąd i wymieniłam się z Simone.
Z torby wyjęłam laptopa i połączyłam się ze słabym
WiFi.
Grunt, że do tej dziury dociera internet. Szybko wyszukałam naszą
okolicę. Tak jak poprzedniego dnia wspominałam, którego las szukałyśmy,
znajduje się dwa kilometry dalej i najprawdopodobniej czeka nas tam
piesza wędrówka. Cudownie.
Szukałam na mapie jeziora, przy którym
miał znajdować się ten cały domek, ale na niewiele się to zdało. Było
tam mnóstwo zbiorników wodnych. Mniejszych, większych. Było ich tyle, że
zastanawiałam się, czy przypadkiem nie będziemy musiały tam pływać.
Pooglądałam jeszcze ten teren, zbliżając zdjęcia jak najbardziej, ale nigdzie nie widziałam żadnego domku. Cholera jasna!
Warknęłam pod nosem.
-Co
jest? - zapytała Simone, wychodząc z łazienki. Zgodnie z moimi
zaleceniami ubrała wygodne ciuchy, odpowiednie na wyprawę... gdzieś.
Miała na sobie niebieską koszulkę z nadrukiem, bluzę na zamek,
sztruksowe spodnie i trapery. Ja byłam ubrana podobnie. Z tą różnicą, że
zamiast sztruksów miałam na sobie stare dżinsy. I tak mi się już na nic
nie przydadzą. Na plecach miałam plecak z bronią i innymi potrzebnymi rzeczami.
- Nic, chodźmy już, bo jestem głodna — stwierdziłam.
Zamknąwszy za sobą drzwi, wyszłyśmy na szary korytarz bez życia.
- Skąd weźmiemy jedzenie na środku tego pustkowia? - zapytała dziewczynka.
- Widziałam nieopodal stację benzynową, tam coś się kupi — oznajmiłam bez entuzjazmu.
Z ulgą wyszłam z obrzydliwego, starego budynku.
Szwajcaria różni się od Hiszpanii tym, że jest tu znacznie
chłodniej - nawet
mimo tego, że jest lato. No cóż, u mnie musi być chyba ze czterdzieści
stopni, podczas gdy tutaj około trzydziestu, a może i mniej ze względu
na otaczające nas góry.
Pokierowałam nas drogą, z której tu przyjechałyśmy.
- Była za zakrętem — oznajmiłam Simone, która z powątpiewaniem ruszyła w tamtą stronę.
- Nie zrozum mnie źle, ale mam jakieś złe przeczucia — powiedziała cicho.
Przewróciłam oczami.
- To tylko stacja benzynowa. Kupimy coś do żarcia, a potem pójdziemy na naszą właściwą wyprawę.
- Nie ci będzie, tylko w razie czego nie mów, że nie ostrzegałam — powiedziała dziewczynka.
Myślałam, że zaraz mnie szlag trafi. Znalazła się znawczyni. Już się
boję - pewnie nas coś zaraz zaatakuje.
Stacja znajdowała się, tak jak zapamiętałam, tuż za zakrętem. Wyglądała
na starą, ale o dziwo nieopuszczoną. Za brudną szybą widziałam ladę, a
za nią jakąś postać. Może miejsce nie wyglądało zbyt zachęcająco, ale
jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Pchnęłam przeszklone drzwi, a nad naszymi głowami zabrzęczał dzwoneczek.
Starsza
kobieta, której włosy były nastroszone i sztywne, nawet na nas nie
spojrzała spod grubych szkieł, zbyt zajęta lekturą jakiejś starej,
zniszczonej książki.
W środku śmierdziało. To nie był zwykły smród - nagle podejrzenia Simone nabrały głębszego sensu. Słowami nie da się opisać tego odoru, ale od razu przywodzi na myśl jedno słowo - śmierć.
- Okej, weźmy szybko jakieś żarcie i wynośmy się stąd — mruknęłam w stronę swojej towarzyszki i pognałam pomiędzy półki.
Choć kobieta, wciąż oczy miała utkwione w książce, czułam na sobie jej baczny wzrok. Przełknęłam ślinę.
Czym
prędzej chwyciłam paczkę chrupek, kilka batoników, dwie butelki wody i
poszłam w stronę kasy. Dołączyła do mnie Simone, trzymając w rękach dwie
torebki z bułkami i sok.
Położyłyśmy wszystko na ladę, ale kobieta ani drgnęła. Odchrząknęłam. Nic.
- Przepraszam? - mruknęłam po angielsku. Nie znam niemieckiego - w Hiszpanii się go nie uczymy. A przynajmniej ja tego nie robiłam.
Kobieta leniwie uniosła głowę, a mnie zmroziło.
To, co wcześniej wzięłam za okulary, wcale nimi nie było - wokół
czarnych jak węgiel oczu, biegł szlaczek srebrnych nici. Jej
pomarszczona twarz, jak w pierwszej chwili się wydawało, falowała.
Naprawdę!
Włosy, nie były tak naprawę włosami tylko... no właśnie, czym?! To coś na jej głowie wyglądało jak chmura - bardzo dziwna, burzowa chmura.
Przełknęłam
ślinę i zostawiając całe zakupy na ladzie, zaczęłam powoli się
wycofywać. Wolę umrzeć z głodu niż pożarta przez demona. Nie to, żebym
się bała walki, ale po prostu wolę nie kusić losu.
- To my może, wrócimy kiedy indziej — mruknęłam.
Simone szła tuż obok mnie, lewą rękę trzymając na nożu ukrytym w tylnej kieszeni spodni.
Twarz kobiety się wykrzywiła. Wyglądało to tak, jakby chciała się uśmiechnąć. W rezultacie był to upiorny widok.
- Dokąd się tak spieszycie, dziewczynki? - jej głos przecinał powietrze, które nagle zgęstniało, jak nóż - chodźcie, skasuje was, bo umrzecie z głodu, a tego raczej byście nie chciały.
Ten nóż boleśnie ranił moje uszy. Tak już jest z demonami - to ich, swego rodzaju, akcent. Gdy mówią w swoim języku, da się to przeżyć, ale gdy nagle postanawiają mówić po ludzku - na przykład po angielsku, tak jak w tym przypadku - brzmi to, jak jazgot torturowanego kota. W skrócie nic miłego.
- Ta — zaczęłam — zmieniłyśmy zdanie, jednak nie jesteśmy głodne.
Obróciłam się do wyjścia i omal nie spadłam na podłogę, gdy okazało się, że kobieta-demon już tam była. Była garbata - to pierwsze rzuciło mi się w oczy. Na drugim miejscu była jej szara, dosłownie, skóra i palce zakończone połyskującymi pazurami.
- Za to ja chętnie zjadłabym potrawkę z Pogromców — zaskrzeczała i rzuciła się na mnie.
Uchyliłam się i chwyciłam rękojeść sztyletu schowanego z bucie. Wyprostowałam się i zaszarżowałam.
Simone gdzieś zniknęła. Może to i lepiej, w końcu oprócz tego, że jest Pogromcom Otchłani, jest również dzieckiem.
Okej,
uratowała mnie podczas naszego pierwszego spotkania, ale to nie zmienia
faktu, że to NADAL DZIECKO! I nie pozwolę jej odebrać mi dreszczu
adrenaliny, podczas walki.
Niech szlag mnie trafi, za to, że większość broni ukryłam w plecaku - nie mam czasu jej wyjąć.
- Śmierć Pogromcom! — krzyknęła kobieta-demon i zaszarżowała na mnie.
Podskoczyłam,
unikając kontaktu mojego ciała z jej okropnymi pazurami. Może i jest
demonem, ale mogłaby wybrać się czasami do kosmetyczki okrzesać te
dzikie łapska.
Zamachnęłam się ostrzem i drasnęłam jej kark.
Na niewiele się to zdało. Demonica wydała z siebie potworny wrzask. Moje uszy krwawiły.
Nie musiałam długo czekać na odwet. Natychmiast obróciła się w moją stronę, sycząc. Skoczyła.
Chwyciłam się jednej z półek, wskoczyłam na nią. W tym czasie rozpędzona demonica wpadła na szybę, która z głośnym brzdękiem, rozbiła się. To szkło było takie słabe, czy ona taka ciężka?
- Mała suka — wysyczała w swoim języku.
O niebo lepiej się tego słucha!
Wykorzystując sytuację, wyciągnęłam z plecak miecz.
Gdy
chwyciłam jego rękojeść przez całe moje ciało, przeszedł znajomy
dreszcz ekscytacji. Wszelki strach zniknął, zastąpiony chęcią walki.
Przykucnęłam, odbiłam się i efektownie, bo z saltem, wylądowałam na jej ramionach.
Potworzyca zaczęła wściekle rzucać się na wszystkie strony, klnąc przy tym w jej rodzimym języku.
Uniosłam
miecz z zamiarem wbicia go w jej czaszkę, gdy nagle kobieta-demon,
rzuciła się w stronę dziury po szybie. W ramię zostały ostre fragmenty
szkła, więc odruchowo zeskoczyłam z jej wątłych ramion.
Nie
myślcie sobie jednak, że odpuściłam. Oplotłam ją ramionami wokół szyi.
Poskutkowało to tym, że obie z głośnym łoskotem wylądowałyśmy na ziemi.
Dokładniej ona na mnie.
Wykorzystując jej zdezorientowanie,
wyczołgałam się spod jej ciężkiego cielska. Matko, czym oni w tej
Otchłani się żywią? Ciałami stałych bywalców Mc Donalda?
Zamachnęłam się ostrzem i odcięłam jedną z jej dłoni.
Pozbawiając jej jedynej broni - śmiercionośnych pazurów - zyskam przewagę.
Demonica
wrzasnęła, znowu. Z kikuta wypłynęła czarna ciecz. Odskoczyłam. Krew
demonów jest trująca. Nawet dla aniołów. Jest ona o wiele gorsza od
jakiegokolwiek kwasu wymyślonego przez człowieka. Potrafi przepalić
wszystko, czego dotknie. Niszczy - trochę jak ręka Midasa.
Stąd też, w podłodze pojawiła się czarna dziura, gdzie skapnęła wcześniej jej krew.
Kobieta wstała i otworzyła szeroko usta. Dwa rzędy ostrych jak brzytwa i żółtych jak logo Mc
Donalda zębów, szczerzyło się do mnie. Zamiast języka miała trzy węże,
które złowrogo łypały na mnie swoimi paciorkowymi, czarnymi oczami.
Pobiegłam w głąb sklepu. To nie ucieczka, ale potrzebuję czasu na obmyślenie planu.
Muszę
wbić głownię w miejsce, gdzie śmiertelnicy mają serce. Szczerzę wątpię,
aby demony miały ten narząd, ale to jeden z najbardziej skutecznych
sposobów, na odesłanie tego cholerstwa z powrotem do czeluści Otchłani.
Demonica
pobiegła za mną, rozwalając przy okazji wszystko, co stawało jej na
drodze. Półki z jedzeniem, lodówki z napojami, stoisko z czasopismami
dla dorosłych, a nawet kartonową postać uśmiechniętego faceta,
trzymającego w dłoni paczkę czipsów.
Odwróciłam się w jej stronę i
w przypływie chwili, rzuciłam sztyletem. Wycelowałam dokładnie, prosto w
klatkę piersiową. Na moje nieszczęście zdążyła uskoczyć przed
uderzeniem. CHOLERA JASNA!
Ostrze wylądowało na podłodze za nią, a ja nie miałam żadnych szans na odzyskani go.
W prawej dłoni wciąż miałam miecz, a na plecach plecak pełen broni, ale co mi to da? Ta kobieta przewiduje każdy mój ruch!
Postanowiłam zaryzykować i niczym profesjonalny szermierz - uderzyłam.
Chwyciłam ostrze między palce. Widziałam jak spomiędzy nich wypływa czarna posoka - najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła. Demonica wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu.
- Jesteś żałosna Anastasio — tym razem mówiła po hiszpańsku.
Wciąż trzymała mój miecz, a moje próby uwolnienia go z jej uścisku były nadaremne.
- Jesteś taka sama jak twój ojciec, jesteś... — nie dokończyła, bo w całym sklepie rozbrzmiał alarm.
Zaraz, co? Byłam zupełnie zdezorientowana.
Jesteś taka sama jak twój ojciec - czyli jaka? Mój ojciec pracował tylko w sklepie na trzy zmiany, więc o co...
- Ana! — usłyszałam nagle krzyk Simone — padnij!
Moje ciało zdawało się reagować za mnie.
Usłyszałam świst, a potem wrzask demonicy.
Spojrzała
na nią. Rzucała się w konwulsjach, a ja po raz pierwszy chciałam, żeby
została jeszcze przez chwilę i wyjaśniła mi swoje słowa. Jesteś taka
sama jak twój ojciec.
Zmieniła się w proch.
Nastąpiła długa nieprzerwana cisza. Słyszałam jedynie szum wiatru, świergot ptaków i swój własny ciężki oddech.
- Chyba powinnyśmy się stąd wynosić — słyszę ją, ale nie reaguję.
Leżę plackiem na podłodze, a po mojej głowie, wciąż tłoczą się tysiące myśli.
Jesteś taka sama jak twój ojciec.
Dlaczego miałam wrażenie, że wcale nie miała na myśli Alfredo Sanchéza? Dlaczego miałam wrażenie, że za jej słowami kryło się coś więcej? Jakiś mroczny sekret?
Nie chciałam iść. Jedyne czego pragnęłam to leżeć i myśleć. O CZYM ONA MÓWIŁA?!