poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rozdział XI





Rozdział XI: Gdy będziemy chcieli czegoś naprawdę mocno, osiągniemy to

Song 

***


Anastasia POV:

Na spotkanie postanowiłam ubrać się w jak najbardziej dojrzały sposób. Wybrałam granatową sukienkę sięgającą mi do połowy uda z rękawem trzy czwarte, która od pasa w dół była rozkloszowana. Na to czarna marynarka z białymi mankietami. Nogi wsunęłam w czarne szpilki i byłam już prawie gotowa. Stukając obcasami, poszłam do łazienki, gdzie dokonałam kilka drobnych poprawek mojego wyglądu. Na czubku głowy włosy spięłam w ciasny kok, a twarz umalowałam nieco delikatniej niż zwykle. W końcu mam udawać pracowniczkę biura podróży, a nie wymalowaną nastolatkę z głupimi pomysłami.
Miałam jeszcze ponad godzinę, ale wolałam nie marnować czasu. Zresztą nie miałam planu na swoje ostatnie dni w Rzymie. Wczoraj razem z Simone spędziłyśmy cały dzień na zwiedzaniu, znanych na całym świecie, zabytków miasta. Dziewczynka doskonale znała każde miejsce metropolii. Byłam tym zaskoczona, ze względu na jej młody wiek. Dużo także opowiadała o każdym miejscu. Koloseum, Kapitol, Piazza del Popolo oraz Panteon - to były główne atrakcje tamtego dnia.
W końcu po całym dniu wróciłam do hotelu i mogłam odpocząć przed rozpoczęciem planu: Jak wyrwać Simone z sierocińca?
Szybko zasnęłam i równie szybko się obudziłam, co nie było zbyt przyjemne dla mojego organizmu. Na całe szczęście spotkanie miałam mieć dopiero po drugiej... a dzień jak z bicza strzelił.
Spojrzałam na złoty zegarek, który zdobił mój nadgarstek. Wciąż mam trochę czasu, a droga do domu Simone nie jest tak daleka, jakby się na pierwszy rzut oka zdawało. Usiadłszy na łóżku, wyjęłam spod łóżka torbę turystyczną, w której ukryłam na samym dnie parę sztuk broni. W podróż postanowiłam wziąć swój najbardziej podstawowy ekwipunek. Dwie siódemki, długi stu centymetrowy miecz oraz trzy małe ostrza. Te ostatnie postanowiłam wziąć ze sobą. Były nikłe szanse, że jakiś demon wyskoczy nagle w ciągu dnia, ale warto dmuchać na zimne. Bywają nieprzewidywalne. Nie są narażone na działanie promieni słonecznych jak wampiry, ale raczej nie pokazują się za dnia. Dotychczas spotkałam tylko jednego takiego demona. Trzy miesiące temu. Po szkole poszłam do Ivette. Gdy wracałam, było jeszcze widno. Moja droga do domu była wydłużona, ze względu na to, iż Ivette mieszka dosyć daleko od szkoły, ale w przeciwnym kierunku do mnie.
Jako drogę powrotną wybrałam skrót przez park. Dzięki Bogu za to, że nie było tam żadnych przechodniów, gdy to monstrum mnie zaskoczyło, wyskakując z pobliskiego krzaka. Szybko się z nim rozprawiłam, ponieważ miałam przy sobie dwa ostrza siedmiocentymetrowe - nowe, wykute kilka dni wcześniej przez Hefajstosa.Na samo wspomnienie bożka musiałam się uśmiechnąć. Z wyglądu wyglądał był starszym dziadkiem - pomarszczone, zgrubiałe dłonie, lekko pochyła postawa, krótko przystrzyżone siwe włosy i lekki zarost.
- Kiedyś miałem długie włosy i zapuszczałem brodę — powiedział, gdy byłam u niego z wizytą po moją zamówioną broń — ale pracuję z ogniem, a to plus długie włosy nigdy nie kończy się dobrze.
Hefajstos bywał zgorzkniały i niemiły, ale ogółem nie był taki zły. Wystarczyło, że miał akurat dobry dzień, czyli mógł coś wykuć - to było, to co kochał. Tak jak ja kochałam walkę i ryzyko. I jedzenie.
Po raz kolejny moje spojrzenie powiodło na zegarek. Czas się zbierać, pomyślałam i chwyciwszy marynarkę, wyszłam z pokoju.
Po przejściu kilku przecznic przystanęłam przed barem o nazwie Gioia Diablica. Nazwa wywołała uśmiech na mojej twarzy. A przynajmniej jej druga część. W końcu nie mówię po włosku, a on i hiszpański wcale nie są do siebie tak bardzo podobne.
Gdy stanęłam przed drzwiami sierocińca, zostało dziesięć minut do drugiej godziny. Powoli weszłam po betonowych schodkach i pchnęłam mosiężne drzwi, które ustąpiły mi z głośnym skrzypnięciem.
Wnętrze nie zmieniło się od mojego ostatniego pobytu - czyli, właściwie od wczoraj. Ściany w kolorze wymiocin, patrzący na mnie z każdej strony święci - ich oczy obserwowały każdy mój ruch. Miałam wrażenie, że w każdej chwili wyskoczą z ram i wypomną mi każdy błąd, każde morderstwo. Chociaż, czy zabijając istoty nadprzyrodzone z innego wymiaru, których głównym celem jest wysysanie życia z niewinnych ludzi, popełniam morderstwo? To raczej coś w rodzaju samoobrony. Zdarza się, że przy tym dostaje się niefortunnej ofierze - ale rzadko. Zazwyczaj Śmiertelni uciekają w popłochu. Według zasad powinniśmy wyczyścić takowym pamięć, ale to w większości przypadków nie jest koniecznie. Jedni relacjonują swoje opowieści o demonach innym, którzy im nie wierzą - uznają to za szok pourazowy. Myślą, że ich znajomi byli ofiarą przestępstwa, ale umysł płata im figle i tworzy „nieistniejące istoty".
Są też tacy, którzy sami wypierają się swoich wspomnień. Wmawiają sobie upojenie alkoholowe - nawet jeśli nie pili - i halucynacje z tym związane.
Śmiertelnicy i ich próby naukowego udowodnienia, że magia nie istnieje...
*


Biuro zakonnicy, o której wcześniej, wspominała mi Simone, było ciasne i duszne.
Siostra Paola miała już swoje lata. Ciemne pasma włosów przeplatały srebrne nici siwizny. Na twarzy widniały dosyć głębokie zmarszczki. Wodniste oczy w kolorze popiołu lustrowały moją sylwetkę, odkąd przekroczyłam próg pomieszczenia.
Witając mnie głos, był stosunkowo miły, ale świdrujące spojrzenie kobiety co rusz wędrowało po moich włosach, ręce (tatuaż zakryłam specjalnym podkładem), aż po całą moją postawę. Jej świdrujący wzrok wypalał we mnie dziurę. Miałam wrażenie, że widzi przez moją maskę zwykłego człowieka i widzi moją prawdziwą osobę - Pogromcę Otchłani z rękami splamionymi krwią.
- Mamy bogatą ofertę wycieczek, specjalizujemy się w wyjazdach poza granice kraju — odpowiedziałam na zadane uprzednio przez nią pytanie.
Gdy zamrugała przez moją głowę, przeszła myśl: Czy ona ma rzęsy?
- Tak słyszałam, a jak dużą grupę dzieci będą w stanie Państwo zabrać? - jej głos jest lekko ochrypły, zapewne spowodowane jest to podeszłym już wiekiem zakonnicy. Wodniste szare oczy kobiety nie odgrywają spojrzenia od mojej twarzy. Czy jestem aż tak interesująca?!
- To zależy — odparłam jak najbardziej bezbarwnym głosem — ile aktualnie macie dzieci, które mogą wyjechać?
Simone wspominała mi, że niektóre z dzieci są chore i nie mogą udawać się na dalsze wyjazdy — muszą być pod stałą opieką lekarską.
- W naszym sierocińcu mamy aktualnie piętnaścioro wychowanków, z czego siedmioro musi być pod opieką lekarza, a trójka nie chce jechać — powiedziała — więc jedynie pięć dziewczynek ma nadzieję na jakiś wyjazd.
Przyznam, że tak skromna ilość dzieci była dla mnie szokująca. Tylko piętnaście. W jednym z domów dziecka w moim rodzimym Madrycie było tak wiele dzieci, że musieli poprosić parafian pobliskiej parafii o datki, aby mogli zbudować dobudówkę. Tutaj natomiast budynek jest sporych rozmiarów, ale jest prawie pusty. Zdobiące ściany obrazy są uzupełnieniem tego smutnego, samotnego miejsca.
- Mało — mruknęłam nieświadomie — czy będę mogła zobaczyć dzieci? - zapytałam, gdy moje myśli powróciły do rzeczywistości.
- Naturalnie — odparła kobieta.
Wystałyśmy ze swoich miejsc. Kobieta gestem dłoni wskazała mi drzwi, a chwilę później zamykała je na klucz.
Szłyśmy korytarzem, który praktycznie nie różnił się od reszty. Te same zielonkawe ściany, te same symbole chrześcijańskie.
Skręciłyśmy w prawo w kolejny korytarz
Tym razem, bo jego obu stronach znajdowały się rzędy brudnoszarych drzwi. Z niektórych odłaziła farba. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz. Domy dziecka w Madrycie może są zapełnione porzuconymi dziećmi, ale są zadbane. Ten tutaj wyglądał jak powojenna rudera. Po sierocińcu w stolicy Włoch spodziewałabym się raczej, choć stosunkowo schludnego miejsca. W końcu tu znajdowały się dzieci!
Doszłyśmy do końca korytarza. Przed nami pojawiły się podwójne drzwi w połowie oszklone. Zza okien widać było stołówkę. Kilka rzędów stolików, przy których stały plastikowe krzesełka. Niektóre były zajęte przez dzieci. Inne stały przy ladzie i odbierały talerze z jedzeniem od grubych kucharek z siatkami na głowach. Wyglądały jak wyjęte z amerykańskiego filmu o licealistach.
Zauważyłam Simone siedząca samotnie przy jednym ze stolików. Mieszała widelcem w talerzu. Z jakiegoś nieznanego mi powodu poczułam ukłucie żalu. Obie straciłyśmy rodziców, ale ja wylądowałam u rodziny -bliskich mi osób - a ona musiała wylądować w takim miejscu.
Siostra zakonna pchnęła drzwi, a do moich nozdrzy dotarł zapach gotowanych warzyw i smażonego mięsa. Było strasznie duszno. Oczy niektórych dzieci zwróciły się w naszą stronę. Wymieniłam pobieżne spojrzenia z Simone.
- To są nasi wychowankowie - powiedziała kobieta rękę, obejmując całe pomieszczenie. Spojrzałam na dzieci i dopiero po chwili zorientowałam się, że wszystkie są dziewczynkami. Na oko były w tym samym wieku. Jedne wyższe, inne niższe. Chudsze, grubsze. Z jasnymi włosami, z ciemnymi. Różniły się, ale łączyło je jedno - wszystkie mieszkały w tym obskurnym miejscu.
Nadal obserwowałam pomieszczenie i znajdujące się w nim dziewczynki, gdy siostra Paola podniosła głos i oznajmiła, że wszystkie próby chętne na wyjazd mają zebrać się w jednej z sal lekcyjnych. Poczułam ściskanie w żołądku. Trzeba będzie coś wymyślić, aby tylko Simone pojechała. Żal mi tych dzieci, ale nie mogę nic zrobić. Jestem tylko nastolatką - z nadnaturalnymi mocami, ale nadal nastolatką.

***

Simone POV:

  Mam nadzieję, że Anastasia ma jakiś plan, bo szczerze powiedziawszy, sama nie mogłam niczego wymyślić. To był głupi pomysł. Biuro podróży. Jak ja mogłam na takie coś wpaść?! Mogłam... właściwie to nie wiem, co mogłabym innego zrobić.
Wraz z czterema innymi moimi współmieszkankami poszłam w stronę odpowiedniej sali. Wszystkie były podekscytowane z wyjątkiem mnie. Ja byłam zestresowana.
Pomieszczenie miało ściany kolorze pomarańczy. Wisiało na nich jeszcze więcej świętych. Niech mnie ktoś zabije za to, że wylądowałam w tak bardzo katolickim sierocińcu. Pojedyncze ławki w kolorze ciemnozielonym były całe porysowane różnymi napisami. Przy biurku stała siostra Paola, a obok niej Anastasia w sukience, która podkreślała jej ciało. Była naprawdę ładna i jestem pewna, że adorowali ją. Sama bym to zrobiła na ich miejscu.
Dziewczyna oparła się o biurko, krzyżując kostki. Wysokie buty podkreślały jej chude nogi.
Razem z pozostałymi usiadłam w pierwszych ławkach. Ana nie patrzyła na mnie. Miała obojętne spojrzenie, błądząc wzrokiem po pozostałych dziewczynkach, które z kolei były wpatrzone w nią jak w portret. Czyli nie tylko na mnie robiła wrażenie.
Paola klasnęła w dłonie, a wszystkie oczy zwróciły się na nią.
- Poznajcie Panią Soledad — powiedziała, wskazując na białowłosą.
- Boungiorno — powiedziałyśmy chórem, a ja byłam pewna, że przez ułamek sekundy na jej usta wypłynął uśmieszek.
Zastanawiało mnie, jak dobrze zna włoski.
- Jest ona wysłanniczką z biura podróży Ass Tour - Anastasia zacisnęła usta w wąską linię, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Podobnie, zresztą jak ja.
- Chciała was dzisiaj poznać, więc niech każda wstanie i opowie coś o sobie.
Wskazała na jedną z moich współlokatorek.
- Jestem Silvia Fibiracio — zaczęła, wstając — mam dziewięć lat i...
Zaczęła o sobie mówić, ale już jej nie słuchałam. Tak samo, jak pozostałej trójki. Wreszcie nadeszła moja kolej. Wstałam z krzesła i zaczęłam mówić.
- Nazywam się Simone Coletti, mam dziesięć — tutaj dałam nacisk, ponieważ ona ciągle upiera się, że mam siedem — bardzo lubię historię i geografie. Jestem tutaj od prawie trzech lat.
Usta Anastasii wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. Pochyliła się do siostry Paoli i szepnęła jej coś na ucho. Ściągnęłam brwi. Co ona kombinuje? Siostra pokiwała głowę i znów zwróciła się do nas.
- Pani Soledad chciałaby porozmawiać z każdą z was z osobna. Simone ty byłaś ostatnio, więc teraz zaczniesz, a pozostałe dziewczynki niech wyjdą ze mną.
Jak powiedziała, tak się stało. Gdy sala opustoszała i zostaliśmy tylko we dwie, Ana westchnęła i wciągnęła się na biurko. Podniosła głowę do sufitu i przez kilka sekund siedziała cicho.
- Chyba mam plan — oznajmiła w końcu.
- Co chcesz zrobić? - zapytałam, unosząc brwi.
- Spróbuję trochę postraszyć twoje koleżanki tak, aby same zrezygnowały z wyjazdu.
- To nie znaczy, że będę mogła pojechać sama — zaoponowałam, mrużąc oczy, dziewczyna westchnęła i palcami ścisnęła grzbiet nosa.
- To będzie druga część planu. Spróbuję jakoś namówić Paulę
- Paole — poprawiłam ją.
- Jakkolwiek — odparła — chodzi mi o to, że jeżeli pozostałe zrezygnują, a ty mimo to będziesz uparta i będziesz chciała pojechać, wmówię jej, że mogę wziąć Cię i dołączyć do jakiejś innej grupy.
Wzruszyłam ramionami.
- To już zawsze lepsze niż nic — odparłam — miejmy nadzieję, że zadziała.
Anastasia przewróciła oczami i zaskoczyła gładko z biurka.
- Proszę Cię — prychnęła — na drugie mam Wygrana.
Podeszła do drzwi, otworzyła je i teatralnym gestem wskazała mi korytarz.
- Dziękuję panienko Coletti za rozmowę — oznajmiła oficjalnym tonem, szczerząc się jak głupi do sera.
Przewróciłam oczami i skierowałam się do wyjścia.
- Powodzenia — dodałam jeszcze na odchodnym i wymieniłam się z Brigitt.  
*
Siedząc na korytarzu, miałam wrażenie, że jestem jak mężczyźni w filmach czekający na swoje nowo narodzone dziecko. Tak samo, jak oni kręciłam się bez celu po korytarzu, pochłonięta własnymi myślami.
Plan Anastasii prawdopodobnie wypalił, bo pozostałe dziewczyny wychodząc z rozmowy z „panią Soledad”, wyglądały na lekko roztrzęsione. Chyba nie chcę wiedzieć, co ona im robi.
Po około godzinie hiszpanka wyszła z sali z zadowoloną miną. Siostra Paola poszła do swojego biura, a pozostałe dziewczyny gdzieś się zmyły.
- No i jeden problem z głowy — powiedziała konspiracyjnym szeptem.
- Kółko teatralne? - zapytałam z uniesioną brwią.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując szereg białych zębów.
- Dwa lata z rzędu wygraliśmy międzyszkolny konkurs z naszą interpretacją „Makbeta” Szekspira — wyznała, wyraźnie zadowolona z faktu, że może się pochwalić.
- Pamiętaj, że jeszcze musimy namówić Paolę, żebym mogła pojechać sama.
Jęknęła przeciągle i powiedziała coś po hiszpańsku, czego nie rozumiałam i prawdopodobnie nie miałam zrozumieć.
- Mam ochotę na piwo — oznajmiła nagle, gdy szłyśmy korytarze w stronę biura zakonnicy.
- Z tego, co pamiętam, nie jesteś pełnoletnia — zerknęłam na nią z ukosa. Wzruszyła ramionami.
- W listopadzie kończę siedemnaście lat — oznajmiła.
- Z tego, co wiem w Europie pełnoletność, osiąga się, mając osiemnaście lat — zauważyłam.
- Whatever — mruknęła, używając tego dziwnego angielskiego słówka.
Doszłyśmy do drzwi biura siostry.
Ana wskazała mi dwa kciuki w górę, zapukała, a następnie weszła. Ja natomiast zaczęłam modlić się w myślach o powodzenie tego planu.

***

Anastasia POV:

- Nie wiem dlaczego, ale wszystkie wychowanki zrezygnowały z wyjazdu — powiedziała Paola, podpierając się łokciem o biurko.
Udałam zmartwioną.
- Co za szkoda! - zareagowałam, tak jakby to naprawdę mnie obchodziło. To znaczy, nie myślcie, że miałam w poważaniu te dzieci. Moim priorytetem jednak jest odnalezienie pierwszego pierścienia. Po przemyśleniu wszystkich za i przeciw utwierdzałam się w przekonaniu, że przyda mi się pomoc innego Pogromcy. Nawet jeśli miał on tylko osiem lat... no dobra dziesięć.
Spojrzała na mnie przepraszająco, chyba.
- I bardzo przepraszam, że musiała się pani fatygować do nas.
- Ależ nie ma problemu — przyłapałam się na tym, że zaczynam mówić jak własna babcia, więc zganiłam się za to.
- Ale naprawdę nikt, a nikt nie chce jechać? - zapytałam wysokim głosem. Ktoś zapukał do drzwi.
Kobieta westchnęła. Przeprosiła mnie i podeszła do drzwi.
- Simone proszę cię — jęknęła kobieta — nie przeszkadzaj teraz, muszę...
- Ale chciałam się tylko dowiedzieć co z tym wyjazdem — powiedziała przesłodzonym głosem blondyneczka.
Kobieta westchnęła.
- Przykro mi Simone — zaczęła siostra — ale wszystkie zrezygnowałyście, więc wycieczka się nie odbędzie.
Dziewczynka spuściła wzrok.
- Szkoda — mruknęła - ja bardzo chciałam pojechać.
A podobno to ja jestem dobrą aktorką.
- Simone posłuchaj.... - zaczęła Paola, ale przyszedł czas na moją kwestię.
- Pardón — powiedziałam, odwracając głowę w stronę drzwi — mam chyba rozwiązanie tego problemu.
Obie spojrzała na mnie zaskoczone. Simone jak na mój gust nawet zbyt bardzo.
- Mamy wycieczkę do Szwajcarii z grupą dzieci ze szpitala znajdującego się za miastem i z tego, co pamiętam, jest jeszcze kilka wolnych miejsc.
Oczy Simone rozbłysły jak małe diamenciki. W tamtym momencie wyglądała bardzo niewinnie, zupełnie jak nie ona.
- No nie wiem — zastanawiała się głośno siostra zakonna.
- Nie ma nad czym myśleć — oznajmiłam głośno — niepowtarzalna okazja.
- Proszę siostry — jęknęła blondynka, ciągnąc kobietę za rękaw habitu, czy jakkolwiek to się nazywa.
- A jaka to wycieczka?
Wyrecytowałam jej przykładowy plan wycieczki po Szwajcarii, który poprzedniego wieczoru znalazłam w internecie. Chcę, aby nasze poszukiwania nie trwały dłużej niż tydzień. Przynajmniej tego pierwszego pierścienia - o ile w ogóle istnieje.
 *
Po długich namowach udało się. Paola pozwoliła jechać Simone na wycieczkę, która notabene, rozpocząć ma się jutro wieczorem (szukałam jak najszybszego lotu w tamtych okolicach).
Lotnisko znajduje się dwadzieścia kilometrów od miejsca, które Simone zaznaczyła na mapie. W jego pobliżu znajduje się, dzięki Bogu, hostel i kilka moteli. To oznacza, że nie będziemy musiały spać pod gwiazdami, dosłownie. Chociaż, z drugiej strony, nie mam zielonego pojęcia, ile zajmie nam szukanie tego domku. O ile jeszcze coś z niego zostało.
Razem z siostrą Paolą, szłam korytarzem ku wyjściu. Umówiłyśmy się, że przyjdę po Simone o czwartej po południu. Zapewniłam ją, że wszystko będzie w porządku i odstawię dzieciaka w nienaruszonym stanie za osiem dni.
- Proszę mieć ją tylko na szczególnej uwadze — odparła kobieta, gdy stałyśmy przy drzwiach wyjściowych.
- Nie mam zamiaru jej spuszczać z oczu — uśmiechnęłam się — zdążyłam zauważyć, że nie należy raczej do najgrzeczniejszych dzieci.
Zakonnica odpowiedziała mi uśmiechem, ale w jej oczach kryło się zmartwienie.
- Chodzi o coś jeszcze, prawda?
Westchnęła i spojrzała na mnie, a jej wzrok wyrażał wiele.
- Od czasu, kiedy Simone do nas trafiła, dzieją się z nią dziwne rzeczy. I nie mam na myśli tu opętania, jestem wierząca, ale są granice. Często mówi o śmierci swoich rodziców, jakby było w tym coś niezwykłego. Jakby to było zrządzenie losu, że umarli...
- A tak nie jest? W Biblii jest powiedziane: Wiesz dobrze o wszystkich ścieżkach moich. Jeszcze bowiem nie ma słowa na języku moim. A Ty, Panie, już znasz je całe.*
Siostra spojrzała na mnie zaskoczona. Pewnie nie spodziewała się po mnie znajomości Pisma Świętego. Szczerze ja też nie.
Dotknęłam ramienia kobiety i uśmiechnęłam się delikatnie. Nie miałam zamiaru szczerzyć się jak głupi do sera, a raczej dać jej dowód na to, że wiem, co robię. Że wierzę w siebie i swoje działania.
- Zaopiekuję się Simone, proszę się nie martwić — po tych słowach pchnęłam drzwi i wyszłam z budynku.

 
 
 
*Psalm 139,1-5 

2 komentarze:

Jeżeli chcecie dać link do swojego opowiadania, proszę, zróbcie to w przeznaczonej do tego podstronie :/