sobota, 28 marca 2015

Rozdział II


Rozdział II: Pragnienia, to one są powodem ludzkich nieszczęść


***

Anastasia POV:


 Równo pół godziny później moim oczom ukazało się osiedle domków jednorodzinnych na przedmieściach Madrytu. Szłam brukowaną ulicą, kopiąc kamyk, który leżał jak gdyby nigdy nic na chodniku i troszkę mi zawadzał. Tak ociupinkę. 
 Moi dziadkowie mieszkają na samym końcu tego osiedla. Są tego zarówno plusy, jak i minusy. Dobre jest to, że mamy spokój. Na osiedlu ogólnie jeździ mało aut, a koło naszego domu prawie wcale ich nie ma. Dziadek, co prawda, posiada starego Forda Mustanga z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, ale gdyby nie fakt, że ja mam małą obsesję na punkcie starych aut, ten pojazd gniłby już dawno na złomowisku. A tymczasem zmodernizowany Shelby robi furorę wśród moich znajomych, jako autoryzacyjny klasyk.
 Przeszłam przez zwyczajną metalową furtkę i znalazłam się na ukochanej posesji. Pod moimi stopami chrzęścił żwir, którym usypana była ścieżka. Trawa jak zwykle była idealnie przycięta i intensywnie zielona. Tym, czego nie zasłaniał domek były sosny za nim, rosnące od wielu już lat, w tym wspaniałym ogrodzie. Tak strasznie uwielbiam to miejsce! Drzwi wejściowe były wykonane z wysokiej klasy drewna dębowego - nie, nie mam obsesji. Nacisnęłam żeliwną klamkę i weszłam do środka. Znalazłam się w wąskich hallu. Ściany były koloru białego, a zdobiły je reprodukcje obrazów znanych artystów. Tuż przy drzwiach stała półka na buty, a nad nią wisiał wieszak na kurtki.
- Już jestem! - krzyknęłam, zdejmując jednocześnie obuwie.
 Zza rogu wysunęła się głowa mojego młodszego brata. José ma ciemne włosy, przycięte po bokach i nieco dłuższe z przodu. No, bo w końcu tak jest teraz modnie. Grzywę jak zwykle miał wysoko postawioną, a piwne oczy rzucały wesołe iskierki.
- Cześć sis - pisnął. Ach, no tak - mutacja.
José za dwa miesiące kończy czternaście lat, a sam okres dorastania trwa u niego już od ponad roku.
- Hola, piszczało - zażartowałam.
 To nie było tak, że ciągle miał taki piskliwy głosik. Ale jak już miał to uwielbiałam się z niego nabijać. Od tego ma się rodzeństwo, nieprawdaż?
- Gdzie babcia i dziadek? - zapytałam.
Chłopak wyszedł na korytarz. Był wysoki, jednak ja go przewyższałam o dobre dziesięć centymetrów. Przez pewien okres był wyższy, jakiś rok temu, a potem zdarzyło się To i znowu urosłam.
- Poszli z Melanią na spacer - odparł.
Pokazałam mu dwa kciuki w górę i weszłam po kręconych schodach na górę. Melania to nasza młodsza siostra. Ma pięć lat i jest urocza jak to dzieci. Tak samo, jak José, ma piwne oczy. Tylko ja wyróżniam się moją bezdenną czernią...
  Korytarz prowadzący do pokoi wyglądał niemal tak samo, jak hall. Z tą różnicą, że ścian nie zajmowały obrazy, a drzwi prowadzące do poszczególnych pomieszczeń. Poszłam do swojego pokoju, który znajdowałam się na końcu tego chirurgicznie białego pomieszczenia. Czasami czuję się tu jak w psychiatryku.
Mój pokój to pokój nastolatki i tyle. Naprzeciw drzwi rozciąga się okno z widokiem na ogród. Jedną ze ścian zdobi kwiatowa tapeta w ciemnych barwach. Pod nią stoi kanapa, a obok niej moje szerokie łóżko. Po przeciwnej stronie znajduje się biurko, a obok niego biblioteczka zapełniona opowieściami romantycznymi, mitologią oraz szkolnymi podręcznikami. Moje życie.
 Rzuciłam plecak koło łóżka i od razu podeszłam do biurka. Upewniwszy się za pomocą mojego nadnaturalnego słuchu, że brat nie krząta się w pobliżu mojego pokoju, wyjęłam z jednej z szuflad zawinięty papier, po czym ostrożnie rozwinęłam zwój. Po wewnętrznej stronie znajdowały się różne wzorki. Były to runy celtyckie, pismo koptyjskie, sanskryt wedyjski i wiele innych wymarłych oraz martwych, już języków. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego wszystkie możliwe języki, których już nikt nie używa, ale to wcale nie jest tak bardzo szokujące, znajdują się na tym pergaminie z czasów Przedwiecza Grozy. Ludziom jest to bliżej nieokreślony czas. Skąd ta nazwa? Po prostu tak nazywał się czas przed Upadkiem Aniołów. Nic więcej nie wiemy.
  Po wielu miesiącach studiowania języków, przez internet, i tłumaczenia napisów odkryłam, że jest tu zapisana legenda o Pięciu Pierścieniach. To bardzo ciekawa historia, ale jest ona zbyt długa, aby opowiedzieć ją w całości. Jej początkiem był właśnie Upadek. No, może nie tak dosłownie, bo Pierścienie zostały stworzone wiele lat po tym zdarzeniu, ale zaraz spieszę z wyjaśnieniami.
 Pewien zwolennik Piekła, znany jako Kapłan Żywiołów, zamknął część swoich mocy w pięciu kryształach. Jeden kryształ odpowiadał jednemu żywiołowi. Dlaczego, w takim razie było ich aż pięć, skoro żywioły są cztery? Woda, Ogień, Ziemia, Powietrze i Energia. Piąty, najważniejszy z nich wszystkich, według legendy utrzymuje wszelkie ziemskie cywilizacje przy życiu. Istnieje też mit, że ten, kto posiądzie wszystkie Pięć Pierścieni, będzie najsilniejszą istotą na świecie.
 Choć to tylko legendy i nie można ich potwierdzić, ja wyruszam w podróż. Poszukiwanie, jednak nie jest moim własnym odruchem. Gdy zdarzyło się To, dryfując, gdzieś na skraju świadomości i śmierci, poczułam naglącą potrzebę odnalezienia Pięciu Pierścieni. Nie wiem, dlaczego.Jakby głos wewnątrz mnie nakazywał mi je odnaleźć. No i w sumie, to ciekawe doświadczenie.
Nie odczytałam jeszcze całego zapisu, ale mam już jego większość. Skąd jednak mam ten zwój? Szczerze, nie mam zielonego pojęcia. Gdy się obudziłam, w szpitalu, on leżał na łóżku tuż obok mnie.Nie, to wcale nie było dziwne.
Na razie to, czego się dowiedziałam to nic więcej, co już wiedziałam, między innymi znajdował się na nim niewyraźny zarys genezy kamieni. Według moich ustaleń Pierwszy z pierścieni znajdował się we Włoszech. Oczywiście to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia. Zdecydowałam jednak, że podczas wakacji wybiorę się na małą wycieczkę do Rzymu. Największym problemem było ustalenie dokładnego miejsca „pobytu" Pierścienia.
Ponownie zwinęłam pergamin i schowałam go na swoje miejsce.
Podniosłam ekran laptopa i włączyłam urządzenie. Pierwszą czynnością był oczywiście Facebook. Sprawdziłam wszystkie powiadomienia, zaproszenia, aby następnie przejrzeć pozostałe portale. Mój telefon zadźwięczał. Odblokowałam komórkę i spojrzałam na wiadomość.
„Pamiętaj o imprezie! : ) Iv"
 No tak, Ivette. Ona naprawdę potrafi być uparta. I jak jej tu nie lubić? Będzie jedną z nielicznych osób, za którymi naprawdę będę tęsknić. I za jej stalkowaniem.
Spojrzałam na zegarek wiszący nad kanapą. Jest dopiero czwarta trzydzieści, a umówiliśmy się na dwudziestą. Mam czas...

***

 Nie mam czasu! Jako człowiek, który bardzo często zostawia wszystko na ostatnią chwilę, mogę śmiało powiedzieć, że sama tego w sobie nie lubiłam. Minęła godzina dziewiętnasta, a ja nadal buszowałam w szafie z ubraniami. Potrzebowałam czegoś wygodnego, ale żeby pasowało jednocześnie do klimatu klubu. Po długiej penetracji zasobów mojej szafy zdecydowałam się na krótki top z motywem flagi angielskiej, skórzane rurki i taką samą kurtkę oraz wysokie botki. Ubieranie nie zajęło mi już tak wiele czasu, tylko niespełna dziesięć minut. Potem poszłam do łazienki, która znajdowała się na drugim końcu korytarza. Zrobiłam tam makijaż i założyłam brylantowe kolczyki. Jedyna pozostałość po mojej matce...
Powróciłam do pokoju. Spod łóżka wyciągnęłam podłużną skrzynię z ciemnego drewna. Dłonią przejechałam po żelaznym zamknięciu.
- Dæixar ķånsi ρatsщhakỡra* - wyszeptałam.
Zamek odskoczył, a wieko gwałtownie uniosło się. W środku znajdowała się, jak zwykle idealnie ułożona, broń. Od małych nożyków, które mogą jedynie delikatnie cię zadrapać, poprzez noże długości przedramienia dziecka, po broń dużego kalibru taką jak łuk. Wybralam trzy siedmiocentymetrowe ostrza i jedno o długości dwunastu centymetrów. Z szuflady obok łóżka wyjęłam jeszcze rękawiczki bez palców z małymi wgłębieniami, do których włożyłam dwie siedmiocentymetrówki, które w magiczny sposób się skurczyły. Trzecią zaś do kieszeni kurtki, a najdłuższe ostrze do buta, pod spodnie. Niestety, chcąc nie chcąc muszę wziąć broń. W klubach, aż roi się od demonicznych stworzeń.

                                                                                 ***







    
Brat Anastasii - José:







Pokój Anastasii:



Zestaw na imprezę:



Skrzynia na broń:


Fragment pergaminu:


Dæixar ķånsi ρatsщhakỡra - Zaklęcie otwarcia zamka. Zlepek słów z różnych języków, zmodifikowane przeze mnie z użyciem Tabeli Znaków.  


poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział I


Rozdział I: Poznasz mnie, bo to ja
***
Anastasia POV:

   Tydzień -  tyle zostało do końca roku. Kończę gimnazjum*. Przede mną jeszcze ostatnie dwa lata obowiązkowej nauki. A potem luzik. No, nie do końca. Po szkole mam w planach wybrać się na studia - a raczej moi dziadkowie tego chcą. Cóż w tym dziwnego skoro oboje są dobrze wykształceni i przez lata, aż do emerytury, pracowali zaciekle. Może nie byli niesamowiciesuperbardzoekstramega zamożni, ale swoje mieli. Szkoda, że ich córka była ich zupełnym przeciwieństwem.  Ale wróćmy do rzeczywistości.  

  Zadzwonił upragniony przez wszystkich uczących się dzwonek. Wraz z resztą mojej kochanej klasy (tak, to sarkazm) wstałam z krzesła, po czym skierowałam się do drzwi wyjściowych z sali.
- Ana! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą dobrze znany mi damski głos, gdy już byłam w połowie korytarza.
Obróciłam się na pięcie w stronę mojej szkolnej stalkerki, która była moją największą fanką. Dlaczego? Wkrótce się przekonacie.
- Co jest, Iv? - zapytałam. Iv, a raczej Ivette, znam od początku szkoły średniej.
 Jest jedną z nielicznych osób, które akceptują mój obecny wygląd. Zresztą to jest powód, dla którego tak bardzo mnie uwielbia. Ale do rzeczy. Jak wiadomo, większość Hiszpanów, według międzynarodowej propagandy, ma ciemne włosy i  oliwkową karnację. Moja czupryna, natomiast jest koloru śnieżnobiałego z pasmami srebra, a poza tym mam bardzo bladą skórę, więc wyróżniam się spośród tłumu Hiszpanów. Jeszcze rok temu wyglądałam normalnie (to znaczy, jeśli chodzi o włosy, bo karnację zawsze miałam bladą jak na osobę mieszkającą w Hiszpanii), a potem zdarzyło się To.
- Masz plany na dzisiaj? - z letargu wyrwał mnie głos koleżanki. Ivette wygląda jak typowa latynoska. Czarne włosy i lekko złocisty odcień skóry. Była naprawdę śliczna, ale miała specyficzny charakter.
- Raczej nie, a co? - zapytałam.
Prawda była taka, że mam jeszcze trochę do zrobienia w związku ze zbliżającymi się wakacjami, ale nie chciałam wyjść na niegrzeczną. Zwłaszcza że wkrótce się pożegnamy. Być może na zawsze.
- Razem z ekipą wybieramy się na fiestę do Reina Parquet i może chciałabyś z nami pójść?
- No nie wiem — zamyśliłam się.
Dyskoteki to nie mój świat, zresztą tam niemal zawsze się roi od tych ohydnych bestii.
- Oj, no weź prawie koniec roku, a ty przez ten cały czas nie integrowałaś się z nami prawie wcale — jej słowa uderzyły we mnie, ale zachowałam pokerową twarz.
To prawda, przestałam zadawać się z moimi kolegami ze szkoły, ale miałam ważny powód.
- Zresztą od przyszłego roku już nas nie będzie. Ja jadę do Barcelony, Amanda do Sevilli, Javier do La Coruna, a Vasco wyjeżdża do szkoły, do Mediolanu. Ty jedyna zostajesz w Madrycie — dalszą konwersację przeprowadziłyśmy, idąc w kierunku głównego wyjścia. W sumie to nie była rozmowa - ona mówiła, a ja słuchałam.
  Było już po lekcjach. Gorące słońce jak zwykle świeciło na samym środku nieba. Kocham.
Zsunęłam swoje fioletowe Ray Bany z czubka głowy prosto na nos, chcąc ochronić choć trochę moje biedne oczy przed promieniami słonecznymi. Jeszcze nie planuję oślepnąć.
- Okej niech ci będzie, ale tylko dlatego, że jak się nie zgodzę to mnie, zamęczysz — stwierdziłam. Mamy inne wyjście? Będzie mnie torturować, dopóki się nie zgodzę.
Czarnulka zachichotała i podskoczyła lekko.  Jakbym widziała te dziewczyny w filmach! Jeszcze tylko jakiegoś przystojniaka bez koszulki tutaj brakuje.
- Wspaniale! - pisnęła — spotykamy się o dwudziestej na miejscu — dodała jeszcze na odchodnym i ruszyła w swoją stronę.
- Ciao! - usłyszałam jeszcze, nim sama ruszyłam w stronę mojego domostwa.
*
  Mieszkam na przedmieściach Madrytu, w domku dziadków. Jego kremowe ściany są przerywane białymi elementami mającymi dać efekt filarów podtrzymujących cały dom. Niski, lekko skośny dach, szerokie okna zaokrąglone jak w gotyku oraz duże patio z widokiem na ogród w stylu toskańskim. Uwielbiam.
  Zawsze lubiłam dom dziadków, był lepszy od tego malutkiego mieszkania sprzed roku. Dwa pokoje na pięć osób, mała łazienka wraz z toaletą i ciasna kuchnia. Poza tym kamienica znajdowała się w samym centrum miasta, więc było wiecznie głośno. Szczególnie w godzinach szczytu. Czyli codziennie.
 U dziadków mieszkam odkąd, wyszłam ze szpitala, czyli od dziewięciu miesięcy. To jedna z nielicznych zalet tego wszystkiego. Mogłam wyrwać się od zgiełku miasta i zamieszkać w cudownej, spokojnej okolicy.
  Od domu dzieliło mnie trzydzieści minut drogi piechotą. Nie lubię jeździć komunikacją miejską. Śmierdzi tam potem i uryną, ble.
Przerzuciłam plecak na drugie ramię, włożyłam do uszu słuchawki i ruszyłam w dół, ulicami Madrytu ku mojemu ukochanemu domkowi.

***
Lucas POV: 

  Nienawidziłem siebie! Dzień w dzień od tych przeklętych niemal dwóch lat. I nie tylko siebie. Nienawidziłem tego kim jestem. Robiłem wszystko, żeby to powstrzymać, ale nie dawałem rady. To było silniejsze ode mnie. Gdy tylko wyczuwałem to robactwo - atakowałem. Instynkt samozachowawczy, tak to się chyba nazywa. Musiałem się ukrywać. Dzięki Bogu, nie było ich zbyt wiele w Paryżu. To trochę dziwne, bo jakby nie patrzeć to przecież jedno z największych miast Europy i stolica Francji.
 Jestem tutaj od dwóch lat, wcześniej mieszkałem w małej wiosce w okolicach Marsylii, jednak wyjechałem, w końcu, na studia. Przez pierwszy rok wszystko było wspaniale. Mój stan zdrowia nie był już taki dokuczliwy i zacząłem uczyć się na kierunku Sztuki Wizualne - Fotografia. Jestem na drugim i zarazem ostatnim roku. Nie wiem co potem zrobię. Boję się. Nie tylko o swoją przyszłość, ale o to, co może przynieść teraźniejszość. A co jeśli Oni czekają na odpowiedni moment, aby mnie zaatakować? Albo – co gorsza – zaatakują kogoś z moich bliskich?! Nie chcę, żeby kogokolwiek skrzywdzili. Chryste! Ile bym dał, żeby spotkać tego Pogromcę, który w ciągu kilku miesięcy swojej, posługi załatwił cztery razy więcej demonów, niż ja. Może ten ktoś by mi pomógł? Choć z tego, co wiem, oboje z pozostałej dwójki dają sobie całkiem nieźle radę. To ja jestem tą czarną owcą. W ciągu półtora roku zabiłem może 50 stworów. Z tego, co wiem Jedynka, zabił (albo zabiła, bo nie wiem, kim jest) w ciągu kilku lat ponad kilkaset potworów, Trójka około dwustu, a ja? Dwójka? Prawie nic. Ale to może i lepiej. Od samego początku nie znosiłem swojego "zawodu". Dlaczego to, akurat ja musiałem mieć w sobie Przeznaczenie?! Czemu nie ktoś inny, ktoś sprawniejszy, odważniejszy i mniej wrażliwy? Tak jestem wrażliwcem i wszyscy o tym wiedzą! A przynajmniej byłem do czasu tej... Transfiguracji. Potem przestałem odczuwać wszystko tak intensywnie. Stałem się chłodniejszy, co nie znaczy oschły. Po prostu... umiałem powstrzymać targające mną emocje.
- Luke, idziesz? - z letargu wyrwał mnie głos mojego współlokatora, Fabiena.
No tak! Przecież trzeba iść na zajęcia.
- Już, tylko wezmę rzeczy — odpowiedziałem mu i chwytając plecak, w którym miałem wszystko, co dziś mi będzie potrzebne, wyszedłem za nim z naszego pokoju.
- Chodź, bo dziewczyny czekają na dole! - marudził, jak zwykle.
Czasem miałem wrażenie, że to jego hobby. Będąc na parkingu, wsiedliśmy do samochodu Fabiena. Od czasu wypadku, powiedziałem sobie kategoryczne NIE! Już nigdy nie wsiądę za kółko.  Pojechaliśmy w stronę uczelni...

***

Simone POV:

  Koniec okazał się początkiem. Przez chwilę myślałam, że już nic więcej się nie zdarzy, a tu niespodzianka. Nagle okazało się, że mogłam dostać drugą szansę. Lepszą szansę. Ciekawszą szansę. Jestem zadowolona ze swojej decyzji. Wbrew pozorom nie czuję się z nią niekomfortowo. No okej, na samym początku było ciężko. Samotność mnie przytłaczała z zatrważającą siłą, ale dzięki walce dawałam upust emocją, a one przestały być takie uciążliwe.
 W niczym nie przypominam swoich rówieśników. Pod względem fizycznym oraz psychicznym. Mam białe włosy i czarne jak węgiel oczy w kształcie migdałów, tak przynajmniej mi mówią. Mam także tatuaż. Oczywiście, nie z własnej nieprzymuszonej woli. Pojawił się po Transfiguracji. Na razie rozrasta się po ręce. Aktualnie sięga do ramienia. Jest to winorośl, z tą różnicą, że zamiast winogron wyrastają z niej róże. Jak na razie trzy już się rozwinęły. Odkryłam, że jedna róża odpowiada jednemu Pogromcy. Nadal nie rozumiem skąd, jednak bierze się ich barwa. Moja jest jaskrawo, królewsko niemal, błękitna. Ta, która rozwinęła się jako druga, ma kolor jaskrawej, nieskazitelnej bieli. I jest trzecia. Przeciwieństwo wcześniejszej. Rozrosła się stosunkowo nie dawno. Bolało. Nie mogłam spać w nocy, ponieważ ręka nieustannie mnie piekła. Czułam się jakby jęzory ognia, lizały moją skórę. A potem ją zobaczyłam. Czarna jak noc. Mroczna niczym ciemność.
Wiem, że to tylko kolor, ale... mam złe odczucia, co do tego Pogromcy. Jednak nie znam tego kogoś, może to tylko przeczucie. To w końcu tylko róża.
 Dwa pozostałe pąki są ukryte, gdzieś w czeluściach zwiniętych gałęzi latorośli. Nie wiem, jaki będą mieć kolor i nie wiem kim, są osoby, do których będą należeć. Ale wiem jedno: ja i pozostała dwójka powinniśmy zawrzeć Sojusz. Problem jednak tkwi w tym, że nie wiem, skąd oni są. Może mieszkają na innym kontynencie? Ile mają lat? I czy sami będą chcieli sojuszu?
Musiałam czekać. Czekać, aż się spotkamy...