środa, 6 stycznia 2016

Rozdział X






Rozdział X: Jestem szczęśliwa. Tak po prostu...

Song 

*** 

Anastasia POV: 


- A i owszem, ale nasze biuro jest tak oblegane, że możemy zaoferować wyjazd tylko nielicznej grupie młodzieży — odpowiedziałam spokojnie, zniżając jednocześnie tembr głosu, aby brzmiał jakby, należał do dojrzałej osoby.
- To znaczy? - zapytała kobieta po drugiej stronie.
- Ciężko mi na ten moment to stwierdzić, ale mogę wysłać jutro do państwa pracownika, który obejrzy waszą placówkę oraz wychowanków i przedstawi jakiś pomysł jakąś idee.
Po drugiej stronie usłyszałam ciche westchnienie.
- Niech będzie — powiedziała w końcu — a o której mógłby ten pracownik przyjść?
- W godzinach południowych, jeśli mógłby — odpowiedziałam.
- Może być po drugiej. Nasi wychowankowie o tej godzinie kończą, akurat lekcje.
- Wspaniale! - zareagowałam być może ciut zbyt euforycznie, ale nie przejęłam się tym zbyt bardzo.
Ważne było, abym odegrała swoją rolę prawidłowo.
Omówiłam z kobietą jeszcze kilka szczegółów dotyczących spotkania i w końcu po niemal półgodzinnej rozmowie mogłam się rozłączyć.
Ogarnięta falą ulgi opadłam na łóżko z jękiem i starałam się kontemplować nad dalszym swoim działaniem w sprawie wyjazdu do Szwajcarii.
Leżałam tak w bezruchu, dopóty drzwi mojego pokoju nie stały się irytującym budzikiem. Otworzyłam je z niechęcią, a potem niemal upadłam, gdy czyjeś ciało wskoczyło na mnie i oplotło mnie swoimi kończynami, niczym bluszcz drzewo.
- Uwielbiam cię! - usłyszałam jej rozentuzjazmowany słodki głosik.
Na sam dźwięk tych słów zrobiło mi się jakoś tak miło. Zamknęłam drzwi po tym, jak jakaś starsza kobieta w długiej sukni dziwnie na nas spogląda. Mentalnie prycham. Lepiej, żebym ja miała na sobie dziecko, niż sama była tak na jakimś chłopaku.
Niemal od razu żałuję tej myśli. Anastasia, musisz w końcu o nim zapomnieć!, krzyczy moja podświadomość.
Zdjęłam z siebie Simone i odpowiedziałam mojemu głupiemu głosowi, że to zadanie jest dla mnie a-wykonalne.
- To, co dalej? - zapytała dziewczynka, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Wymyślę coś, aby przekonać twoje opiekunki. Mam nadzieję, że szybko zejdzie, bo za 3 dni kończy mi się pobyt w hotelu i mam zamiar od razu jechać do Szwajcarii. Z tobą, czy bez ciebie — odparłam żartobliwie, choć po jej minie widzę, że chyba wzięła to na poważnie. Wzdychając, ponownie rozłożyłam się na łóżku. Nagle ogarnia mnie nuda. Ni stąd, ni zowąd orientuje się, że przecież nie mam co robić przez resztę dnia.
- Od dawna mieszkasz w Rzymie? - zapytałam znienacka autentycznie zaciekawiona.
Zawsze jakieś zajęcie. Wypytywanie małej dziewczynki o życiorys. Mam tak ekscytujące życie!
- Od urodzenia — powiedziała z taką pewnością siebie, jakby opowiadała o jakimś ważnym osiągnięciu.
Przytakuje nijako.
- Powiedziałaś kiedyś, że mieszkasz w Hiszpanii? - tym razem to ona zapytała, na co ja w odpowiedzi przytaknęłam automatycznie — a byłaś w Madrycie?
- Tylko kilka razy — skłamałam.
I bynajmniej nie zrobiłam sobie z niej tym razem żartów. Po prostu stwierdziłam, iż niektóre informacje na mój temat byłyby dla niej zbędne.
Po chwili wbrew zdrowemu rozsądkowi, który podpowiadał mi, że z tą małą będą kłopoty, zaproponowałam, abyśmy poszły na miasto. Jak łatwo można się domyślić jej reakcja, wskazywała na to, iż tylko czekała tylko na tego typu propozycje.

***

Lucas POV:

  Jak każdego dnia musiałem czekać godzinę na zajęcia praktyczne. Sam! Moi przyjaciele i dziewczyna mieli w tym czasie własne zajęcia, a zresztą mojej grupy nie utrzymywałem jakiś bliższych stosunków. Większość z nich to typowi imprezowicze, w przeciwieństwie do mnie. Od zawsze preferowałem spokój, być może dlatego, że całe swoje dzieciństwo i młodość spędziłem pod kloszem.
Z samego początku nie przeszkadzało mi to, ale w pewnym momencie troska moich rodziców stała się, aż nadto natarczywa. Bywały dni, kiedy nie mogłem wyjść na ogród, a już mowy nie było o chodzeniu do publicznej szkoły, więc uczyłem się w domu.
Często miewałem wyrzuty sumienia spowodowane tym, że rodzice tyle na mnie wydawali. Lekarz, nauczanie w domu, a potem studia. Chociaż jeśli chodzi o sprawę moich studiów, to miałem z nimi konflikt. I to dość poważny.
Zaczęło się, gdy ukończyłem moją obowiązkową edukację, a było to w dzień moich osiemnastych urodzin. Od trzech lat mogłem swobodnie poruszać się po domu, bez wózka, a stadium chorobowe znacznie się obniżyło. Można by rzec, iż byłem zdrowy. Roxanne, choć miała przyjechać, nie zrobiła tego. Poczułem ukłucie zdrady w sercu, ale starałem się ją usprawiedliwić. Pewnie była zajęta. W końcu to dorosła kobieta.
Tak czy inaczej, w pewnym momencie tego dnia, który już swoją pogodą mówił, że będzie zły, powiedziałem rodzicom o swoich planach.
Mój ojciec zaczął się śmiać, a matka patrzyła na mnie pustym wzrokiem, aby chwilę później dołączyć się do ojca, z tą różnicą, że jej śmiech był niepewny i nerwowy.
- Ja nie żartuję — odparłem, widząc, że oni naprawdę mi nie wierzą.
Przestali się śmiać, ale piekło zaczęło się dopiero po paru minutach, niczym niezmąconej ciszy.
- Ty chyba sobie z nas jaja robisz, synu — powiedział beznamiętnie mój ojciec.
- Nie mówię serio, chcę studiować w Paryżu — powiedziałem, starając się dodać wypowiedzi pewność, chociaż mój głos drżał.
Chciałem, aby wiedzieli, że to, co mówię, jest przemyślaną i niezmienną decyzją, którą miałem zamiar spełnić z ich, czy też bez ich pomocy.
Wtedy mój ojciec zrobił coś, czego się po nim nie spodziewałem. Uderzył pięścią w stół i bez słowa wyszedł z pokoju. Dla niektórych mogłoby wydawać się to wręcz reakcją, jakiej chcieliby oczekiwać. Żadnej kłótni, krzyków, bicia. Ale dla mnie to był to cios prosto w serce. Ojciec, który zawsze był przy mnie, który zawsze popierał moje decyzje, który był dla mnie drugim filarem... po prostu wyszedł bez słowa. Było to jak nóż.
Zaabsorbowany patrzeniem w przestrzeń, którą przed chwilą przeszedł tato, nawet nie zauważyłem, kiedy z pokoju wymknęła się moja matka. Również bez słowa.
To właśnie było moim osobistym piekłem. Rodzice nie odzywali się do mnie. Ba! Nawet udawali, że mnie nie ma. No, chyba że nastała taka potrzeba. Co jednak rzadko się zdarzało. Taki stan rzeczy trwał przez długi czas. Dopóki nie nadeszła ta pora, kiedy wysłałem zgłoszenie na studia. Z dostałem się. Moje prace bardzo spodobały się osobą, które prowadziły rekrutację. To prawdopodobnie było zmiękczeniem dla moich rodziców. List z uczelni, który informował: „Pan Lucas Jautier został pomyślnie przyjęty na naszą uczelnię, specjalizacja: fotografia". W wielkim skrócie.
Biorąc pod uwagę to, że ostatecznie postawiłem na swoim, można by pomyśleć, że ulegli. Problem w tym, że nie do końca. Co prawda to oni opłacili mi to wszystko, ale jak wspominałem kiedyś-dla nich umarłem. Od czasu wyjazdu prawie się z nimi nie kontaktowałem.
A potem był ten pamiętny wypadek, który na zawsze odmienił moje życie...
   
 Nawet nie zauważyłem, kiedy minął tak szybko czas. Do zajęć miałem co prawda jeszcze dobry kwadrans, ale zawsze wolałem przychodzić wcześniej ze względu na różne możliwe sytuacje.
Wyszedłem ze studenckiej kawiarni i powoli kierowałem się w stronę odpowiedniego budynku. Miasteczko studenckie mojej uczelni było dość rozwlekłe. Obejmowało ono obszar kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu hektarów. Oprócz budynków typowo uczelnianych znajdują się tu również boiska, parkingi, tereny zielone oraz budynki administracji i internat. To wszystko tworzy jedno wielkie środowisko, w którym tkwię od dwóch lat i wkrótce je opuszczę. Czy boję się? Jak cholera.
Gdy skończę szkołę dopiero, zacznie się moje piekło. Nie wrócę przecież do domu, chociaż rodzice pewnie by tego chcieli. Ale nie po to wyrwałem się od nich, aby znów wrócić do punktu wyjścia. Będę musiał naprawdę dorosnąć. Nie będę mógł dalej mieszkać w akademiku. Nadejdzie czas, abym znalazł pracę, mieszkanie i Bóg jeden wie, co jeszcze. Chyba jedną z największych schiz tego wszystkiego jest Colette. Każdy normalny facet cieszyłby się na moi miejscu, mając taką partnerkę, ale nie ja. Głównie dlatego, że nie jestem normalny. Już nawet nie chodzi o samą kwestię tego, jak moglibyśmy żyć, ale tego, kim albo czym jestem ja. Wyobrażałem nas sobie w przyszłości, jak bierzemy ślub, mamy dzieci, potem one dorastają i same zakładają rodziny, a my zostajemy dziadkami. No, a w międzyczasie ja jeżdżę na wózku po całym mieście i poluję na demony. Przecież to śmieszne. Nawet do głowy mi przyszło, czy nasz związek może nie mieć przyszłości. I jakaś część mnie wie, że taki układ byłby lepszy. Dla niej. Znalazłaby normalnego faceta i mogła z nim żyć tak jak każda kobieta, pragnie. Tylko co w tej sytuacji byłoby ze mną? A jeśli już żadna dziewczyna nie okaże się dla mnie. Jeśli do końca życia, świata będę sam? To jest chyba mój największy lęk. Samotność.
Pewnie dalej użalałbym się nad sobą, gdyby nie to, że coś złapało mnie za kostkę. Spojrzałem w lewo, w ciemną uliczkę pomiędzy dwoma budynkami. Była zacieniona i wyglądała na pustą. Coś mocniej zacisnęło się wokół mojej kostki, więc zerknąłem w dół. Czarny cień ręki chwycił mnie za nogę i mocno ścisnął. W chwili, w której rozglądnąłem się czy wokół nie ma zbędnych świadków, cień pociągnął mnie. Moje ciało uderzyło z głośnym łoskotem o chodnik, a następnie zostało zaciągnięte do uliczki. Na razie czuję, tylko lekkie pieczenie, ale wiem, że gdy tylko wykaraskam się z tej sytuacji, zacznę płakać z bólu. Albo wrzeszczeć.
Cień ciągnął mnie w uliczkę, a ja byłem zbyt oszołomiony, po zderzeniu z ziemią, aby zareagować. Muszę. Wyjąć. Nóż. Szybko.
Zacząłem trochę nieporadnie, ale ważne, że w ogóle, wyrywać się demonowi. Chwyciłem za wystającą rurę rynny jednego z budynków. Cień nadal próbował mnie ciągnąć, ale miałem dzięki tej chwili choć trochę przewagi. Szarpnąłem mocno nogą, która wyślizgnęła się z jego objęć. Znowu wylądowałem na ziemi, ale szybko wstałem i wyjąłem tylnej szlufki dżinsów metaliczne ostrze o zdobionej na złoto rękojeści. Miałem do wyboru to, krótki nóż albo bardzo długi miecz. Wybrałem coś pośredniego. W końcu nie było ustalone ile i jaką broń mamy posiadać.
Stanąłem, lekko chwiejąc się, w stronę, gdzie przed chwilą zaciągał mnie demon. Na razie było pusto, ale one mają dar maskowania się. Uważnie przyglądałem się każdemu centymetrowi ciemnej uliczki. Gdyby nie to, że dzięki Przemianie mam wyostrzony wzrok pewnie nie zauważyłbym tych walających się śmieci, szczura skaczącego po śmietnikach, kota wyraźnie zafascynowanego szczurem i wielkiego psa, który wygląda jakby, chciał mnie zjeść. Zaraz, co?!
Pies ruszył na mnie, jednak nie biegł. Był wielkości niedźwiedzia, a w jego pustych oczodołach krył się czerwony błysk. Z jego szczęki wystawały ostre, żółte kły zaś z nozdrzy wydobywał się dym.
Zacząłem się powoli cofać.
- Èt flæmma ñoń ardeßit ïn — powiedziałem w jego ojczystym języku - Júšt œbirç.
- Pêdiçåßo égó võze *- odpowiedział.
- Matka cię w domu nie nauczyła, że nie wolno przeklinać ? - warknąłem i, jak przystało na kamikaze, biegnę na niego. Stwór podąża za mną i robi to samo. Kiedy jego ciało uniosło się, aby na mnie skoczyć, zrobiłem unik, padłem na kolana i prześlizgnąłem się pod nim. Psisko wylądowało kilka metrów ode mnie. Póki był ode mnie odwrócony, wyciągnąłem z kieszeni spodni nożyk, wielkości małego palca i wycelowałem go w głowę psa. Nożyk trafił w miejsce, w którym powinno być oko. Wbił się.
Demon zawył głośno i uniósł się na tylnych łapach, przednimi próbując nieudolnie wyjąć nóż. Wykorzystałem sytuację. Podbiegłem w jego stronę, wskoczyłem na jeden ze śmietników, odbiłem się od niego i wbiłem ostrze w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce. Zawiesiłem się na rękojeści, podczas gdy pies opadał na plecy i przemieniał się. Zmniejszał się, a ja zbliżając się do ziemi, wyrywałem ostrze i zeskoczyłem na podłoże. W tym czasie potwór wydał z siebie nieludzkie jęki i szamotał się w konwulsjach, aż w końcu zmienił się w kupkę popiołu, która po chwili znikła zmieciona przez wiatr. Wrócił do swojego wymiaru.
Otarłem ostrze o brudną bluzkę, schowałem je na miejsce i nareszcie mogłem zrobić to, o czym marzyłem, przez cały ten czas. Zacząłem wrzeszczeć, a z moich oczu popłynęły łzy. Dopiero wtedy poczułem jak całe ciało, mnie boli. Naprawdę bałem się zobaczyć.
Gdy po kilku minutach się uspokoiłem, spojrzałem na zegarek. Już nie opłacało mi się iść na zajęcia, szczególnie w takim stanie. Otrzepałem ubranie i kulejąc, wyszedłem z uliczki. Do internatu wracałem bocznymi alejkami tak, aby zwrócić na siebie uwagę, jak najmniejszej liczby gapiów. Niestety i tacy się znaleźli. Jakiś starszy mężczyzna siedzący na ławce spojrzał na mnie z obrzydzeniem, a młoda studentka przyspieszyła kroku. Zapewne wyglądałem jak bezdomny.
Do akademika wróciłem bez większych atrakcji. Będąc prawie nagim w łazience, mogłem spokojnie obejrzeć w lustrze swoje obrażenia. Byłem cały odrapany, z niektórych miejsc ciekła mi krew, a twarz miałem brudną. Chwyciłem z półki apteczkę i wyjąłem z niej wodę tlenioną. Przemyłem wszystkie rany, starłem krew i umyłem się. To ostatnie wymagało ode mnie wielkiej siły. Woda mnie szczypała i drażniła moje rany. Wyszedłem spod prysznica i owinąłem się ręcznikiem w pasie. Gdy znowu byłem w pokoju, zauważyłem, że Fabien zdążył wrócić. Leżał rozwalony na łóżku i bawił się swoim telefonem. Dobrze, że wcześniej go nie było. Ciężko byłoby mi się wytłumaczyć z mojego stanu. Zresztą wątpię, abym teraz wyglądał lepiej.
- Znowu opuściłeś zajęcia, uczniu — powiedział, zniżając głos i sprawiając, że stał się bardziej skrzeczący.
O ile na ogół jesteśmy różni-jedna znacząca rzecz, która nas łączy.
- Wybacz, mistrzu, ale musiałem coś załatwić — odpowiedziałem również niskim głosem.
Obaj lubimy Gwiezdne Wojny. Wziąłem z szafy jakieś ubrania i bieliznę, po czym wróciłem do łazienki się przebrać.
- Uważaj, bo przejdziesz na ciemną stronę mocy! - usłyszałem.
- A już nie jestem? - odparłem — z tobą nie da się być po dobrej.
- I właśnie dlatego — powiedział, wchodząc do łazienki i chwytając ze swojej półki jakąś perfumę — ja jestem Palpatine’em, a ty tylko Darth'em Vaderem.
Ten chłopak nie zna wstydu, dobrze, że zdążyłem ubrać bokserki. Nie, żebym miał problem z facetami, ale nadal nie lubię być zbyt bardzo roznegliżowany. Przecież całe życie mieszkałem tylko z rodzicami i siostrą. To kolejny powód, dla którego będę miał problem z prawdziwym związkiem. Jestem chyba jedynym studentem na naszym roku, którego nie interesuje seks. Ale wszystko przede mną.
Szatyn spryskał się, jednocześnie dodając aromatu całej toalecie. Jego perfumy miały obrzydliwie ostry zapach. Ale według niego takie przyciągają kobiety. Myślę, że one mają inne zdanie.
- Musisz tak okadzać naszą łazienkę?! - mówię, przerzucając przez głowę koszulkę.
- Yes, master — odparł.
- Przecież, właśnie... eh. Jesteś pojebany. - stwierdziłem i opuściłem pomieszczenie.
- Wiem! - usłyszałem, więc w odpowiedzi uśmiechnąłem się do siebie.
Chwyciłem swój telefon i przejrzałem wiadomości. Miałem dwa nieodebrane połączenia. Od Colette oraz mamy. Najpierw oddzwoniłem do rodzicielki, tak jest bezpieczniej. Była to typowa rozmowa stęsknionego rodzica z dzieckiem. W pewnym momencie odłożyłem go na biurko i tylko automatycznie przytakiwałem. Potem zbyt zmęczony rozmową z matkę wysłałem do Collette SMS.
 
Dzwoniłaś, a ja jak zwykle nie miałem telefonu. Taka ze mnie ofiara :P

Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Ach, te kobiety i ich zwinne palce w kontakcie z ekranem telefonu.
Jak zwykle ;D Twój ulubiony przyjaciel zdążył się na cb poskarżyć. Czemu nie było cię w na zajęciach ? ;/

- Fabien! Ty kretynie, zabiję cię kiedyś!
- Nie mówi tak do swojego mistrza — wystawił głowę zza drzwi. Włosy w zabawny sposób opadały mu krzywo na twarz. Pewnie próbował je okiełznać.
- Poza tym to ona mnie przycisnęła!
Przewróciłem oczami.
Faba zabiję później. Coś mi wypadło ;d

Ostatnio coś często ci coś wypada ;< martwię się, zresztą Fabien też, nawet jeśli się nie przyzna ;{

Westchnąłem. Była naprawdę świetną dziewczyną. I to jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że na nią nie zasługuję. Muszę się naprawdę zastanowić, czy warto kontynuować ten związek. To na razie zbyt trudna decyzja, a ja nie chcę jej podjąć pochopnie. Szczególnie, że gdy ją widzę, tracę rozum. Tak ciężko mi zrozumieć moje uczucia wobec niej.

Mam rozumieć, że Elvire ma mnie jak zwykle gdzieś? Okey :D Nie musisz się martwić, wszystko w porządku ;*

Odpowiedź dostałem po kilkunastu sekundach.

Mam nadzieję, bo jeśli mnie okłamujesz to możecie sobie załatwić z Fabien wspólne miejsce na cmentarzu :))

Będę o tym pamiętał ;) Dzięki za przypomnienie, El ;3

Nienawidzę cię, ale masz szczęście, że MOJA Collette cię lubi, bo dawno byś wylądował na złomowisku ;d

Wiem, że zaraz będę stąpał po cienkim lodzie, ale jednym z moich ulubionych zajęć jest wkurzanie Elvire.

TWOJA? Chcesz mi ukraść dziewczynę? Ty się kobieto zastanów nad tym, jaką płeć lubisz ;DD

Zginiesz marnie, dupku.

;P

- Twoja dziewczyna-nie dziewczyna chce mnie zabić — odparłem do bruneta, który siedział na łóżku i coś robił na telefonie, znowu. Przytaknął, ale nie zwrócił na mnie większej uwagi. Uniosłem brew i spojrzałem na niego. Czy on właśnie zignorował moją uwagę o Elvire?! On się dobrze czuje? Podszedłem do niego i przyłożyłem mu rękę do czoła. Spojrzał na mnie jak na idiotę i odsunął się ode mnie.
- Co ty odpierdalasz? - zapytał zirytowany.
- Zastanawiam się, czy się dobrze czujesz. Zignorowałeś uwagę o Elvire, ty nigdy nie ignorujesz, gdy wspominamy o El. Jesteś chory?
Chłopak uśmiechnął się dziwnie.
- Poznałem dziś na zajęciach zajebistą laskę, prawie tak dobrą, jak Elvire. Tak czy owak, jest ruda i lubi CS'a. Spiknęliśmy się na przerwie i jestem z nią umówiony na za godzinę.
Mówiąc o niej, nie odrywał wzroku i palców od komórki. Ten to ma podzielną uwagę.
- Aha — westchnąłem — jesteś niemożliwy, ale ma nadzieję, że nie robisz tego, żeby El była zazdrosna.
Przez dosłownie sekundę jeden z jego kącików ust drgnął. On jest... niemoralny.
- Jasne, że nie — prychnął.
Pewnie, gdyby nie to, że mam wyczulone zmysły na najmniejsze kłamstwo uwierzyłbym mu. Uniosłem ręce w geście kapitulacji i położyłem się na swoim łóżku.
- Nie zepsuj czegoś — odparłem tylko i przymknąłem oczy.
Teraz dotarło do mnie jak, jestem zmęczony po tej walce z demonem. Muszę się zdrzemnąć.
- Spróbuję, ale znasz mnie — śmieje się.
Ja odpowiadam tym samym i wygodniej układam się na łóżku, jednocześnie starając się, aby ciało nie bolało mnie jeszcze bardziej.

***

-*Nie skrzywdzę cię.
- Jeśli tylko odejdziesz. 
-Pierdol się.

1 komentarz:

  1. Dobitne zakończenie rozdziału. Lubię jak czasem w tekście pojawia się pazur!

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcecie dać link do swojego opowiadania, proszę, zróbcie to w przeznaczonej do tego podstronie :/