czwartek, 24 września 2015

Rozdział IX


Rozdział IX: Szczęście odnajdziemy w najmniejszych rzeczach...



***

Simone POV:


Z ust nastolatki wyrwał się obcesowy dźwięk, który puściłam mimo uszu. Nie mogłam się jej dziwić.
W świetle dnia budynek mojego sierocińca nie zachęcał do lustrowania jego elewacji. Był stary-jeszcze sprzed II wojny światowej i nie raz miewałam wrażenie, że od tego czasu nie był w żaden sposób remontowany. Przynajmniej z zewnątrz. W środku też nie wyglądał najkorzystniej, ale w porównaniu z sierocińcem imienia St. Fernando de Bulhões, który znajdował się na obrzeżach miasta, był bardzo przyjazny.
Budynek był zbudowany z szarego kamienia, a dach pokrywały spłowiałe pomarańczowe dachówki. Większość okiennic była wykonana z drewna, a tylko nieliczne były wymienione na nowoczesne plastikowe (bo w biurach sióstr musi być zawsze ciepło!). Do szerokich drzwi budynku, które niektóre z sióstr nazywały portalem, prowadziły kamienne schodki. Były wydeptane, w końcu przez ostatnie kilka dziesięcioleci stąpały po nich tysiące, jeśli nie miliony, ludzi.
- Wygląda jak rodem z La vita è bella — powiedział dziewczyna, gdy w końcu oprzytomniała.
Prychnęłam.
- A gdzie ty tam widziałaś dom dziecka? - zapytałam ironicznie.
Jej spojrzenie potwierdziło moje przekonanie, że popełniłam błąd.
- Chodziło mi o wygląd tego budynku — mruknęła z mordem w oczach — jest oderwaniem od współczesnej architektury i przywodzi na myśl lata wojny.
Westchnęłam. Nie jest taka, za jaką ją miałam w pierwszej chwili. Jest bardziej inteligentna, niż podpowiada jej wygląd.
- Wchodźmy? - zapytałam, chcąc zmienić temat.
- Nadal nie mam pojęcia jak namówić twoje opiekunki, aby wysłały cię ze mną, osobą nie pełnoletnią, do Szwajcarii — powiedziała zrezygnowanym tonem.
Jak ona szybko zmienia nastrój. Ponoć to normalne u kobiet. Czy ja też taka będę?
- Ja też nie, ale wymyślimy coś na poczekaniu — odparłam i gestem pokazałam, aby weszła przede mną.
Z westchnieniem pchnęła potężne drzwi, a chwilę potem znalazłyśmy się wewnątrz sierocińca.
Tak jak już wspomniałam środek budynku tylko trochę lepiej, prezentował się od jego fasady. Do głównego holu prowadziło jeszcze kilka schodów.
Ściany bladozielonego korytarza zdobiły zdjęcia świętych, gdzieniegdzie znajdowały się także proporce z symbolami chrześcijaństwa i inne tego typu „ozdobnice” - kolejne słowo stworzone przez siostrę Miguelę.
- Chodź za mną — powiedziałam i wyprzedzając dziewczynę, ruszyłam korytarzem w prawo. Obróciłam się i upewniwszy się, że białowłosa podąża za mną, przyspieszyłam tempa. Poruszała się niemal bezszelestnie, więc co jakiś czas musiałam się obracać i upewniać czy nadal tam jest.
Tak naprawdę nie wiedziałam co mamy zrobić. Jak namówić siostry, aby puściły mnie z nią na wycieczkę za granicę. To będzie naprawdę skomplikowane zadanie, ale muszę temu sprostać. Nie chcę tu zostawać. Jestem Pogromcą Otchłani, powinnam się kształcić w tym kierunku, a jak mam to zrobić siedząc zamknięta w czterech ścianach? Niby zabijam demony, gdy się w pobliżu pojawią, ale to za mało. Poza tym czuję, że to los sprawił, iż spotkałam Anastasię. W tym jest jakiś większy cel-wiem to!
Doszłyśmy wreszcie do gabinetu siostry Paoli. Drzwi były zamknięte, ale po ich drugiej stronie słychać było zduszone głosy.
- Poczekaj tu — powiedziałam dziewczynie — jak coś wykombinuję to dam ci znać, abyś weszła — oznajmiłam.
W odpowiedzi uniosła dwa kciuki w górę, a jej wargi uniosły się w ironicznym uśmiechu.
Zapukałam.
- Proszę — usłyszałam głos siostry.
Gdy otworzyłam drzwi, okazało się, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna kobieta-nasza higienistka. Ona nie była zakonnicą, tylko zwykłą, siwiejącą kobietą po czterdziestce. Jej oczy miały odcień pochmurnego dnia, tuż przed burzą. Z jednej strony niczym się nie wyróżniała albo było w niej coś dziwnego. Coś władczego.
- Och, to ty Simone — mruknęła Paola, dziwnie zawiedzionym głosem.
Przeniosłam na nią swoją uwagę. Czyżby spodziewała się kogoś innego?
- Chciałabym z siostrą o czymś porozmawiać — powiedziałam nieco speszona, że przerwałam im rozmowę — ale mogę przyjść później — już obracałam się do wyjścia, kiedy Paola mi przerwała.
- Nie ma potrzeby, pani Monica już wychodzi — odparła, a ja zaklęłam w myślach.
Chciałam dać znać Anastasii, aby się na chwilę ukryła. Nikt nie może jej na razie zobaczyć, nawet higienistka. Muszę liczyć na cud. Albo jej pogromczy instynkt.
Kobieta wyszła, a wnioskując po braku jakiekolwiek reakcji z drugiej strony drzwi, nie zauważyła nastolatki.
- W jakiej sprawie przyszłaś, Simone? - z chwilowej ulgi wyrwał mnie głos zakonnicy.
A teraz pora, aby coś wymyślić. Pytanie-co?
- No, bo ja... ten... - jąkałam się.
Myśl Coletti! Co zrobić, abyś mogła wyjechać na parę dni za granicę?!
- Proszę, pospiesz się — powiedziała przeciągle Paola — nie mam całego dnia, a muszę pozałatwiać jeszcze sprawy związane ze zbiórką wakacyjną.
Bingo! Co roku na przełomie czerwca i lipca w pobliskich kościołach i kaplicach odbywają się zbiórki pieniężne na wakacyjne wyjazdy dla dzieci z Domów Dziecka. Ludzie, którzy to organizują, wybierają każdego roku inny sierociniec. W tym roku padło na nasz. To moja szansa.
- Właśnie o tym chciałam z siostrą porozmawiać! - pisnęłam — wiadomo już, dokąd będą organizowane wyjazdy?
- Jeszcze nie, nadal prowadzimy rozmowy z biurami podróży — oznajmiła.
- Bo widzi siostra, podczas ostatniego spaceru widziałam biuro, które oferuje tanie wycieczki po kraju i za granicą — powiedziałam szybko, siląc się na jak najrealniejszy uśmiech.
Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Doprawdy? - zapytała powątpiewającym tonem — a jak się to biuro nazywa?
Niezauważalnie wstrzymałam oddech. Trzeba dalej ciągnąć tę maskaradę.
- A... as..Ass Tour! - niemal wykrzyknęłam.
Zaraz, zaraz... czy ja powiedziałam ass"? Błagam niech siostra, nie zna tak dobrze angielskiego!
- Ass Tour — powtórzyła wolno, pocierając się po podbródku — a masz do nich jakiś kontakt?
Kamień z serca.
- Tak mam ich ulotkę — oznajmiłam już o wiele spokojniej — mogę ją przynieś, jeśli siostra chcę.
Ugryź się w język idiotko!, warknęłam na siebie w myślach, przecież nie masz żadnej ulotki, bo to biuro nie istnieje!
- To znaczy, mogę dać siostrze ich numer telefonu, bo ulotkę wyrzuciłam, ale na wszelki wypadek wcześniej zapisałam ich numer.
- Prosiłabym — powiedziała, nadal spoglądając na mnie podejrzliwym wzrokiem.
Bez słowa wyszłam z pomieszczenia i dopiero teraz udało mi się odetchnąć z ulgą.
No dobrze, a gdzie jest...
- Zgaduje, że mam dać ci swój numer telefonu, potem ona do mnie zadzwoni, a ja mam być pracownikiem tego dupowego biura podróży? - usłyszałam jej drwiący głos obok siebie.
Podskoczyłam zaskoczona. Jak ona to robi?
- Co? A no tak... wmówimy jej, że jest taka wycieczka i żeby mnie tam wysłała — powiedziałam szybko, ale na tyle cicho, aby mieć pewność, że osoba po drugiej stronie drzwi nas nie usłyszy.
- Nawet jeśli, to co z pozostałymi? Jeśli uda nam się wmówić, że istnieje takie biuro podróży, swoją drogą świetna nazwa — wyszczerzyła się głupkowato, na co ja w odpowiedzi przewróciłam oczami — to prawdopodobnie będzie chciała wysłać więcej dzieciaków na taki wyjazd. A ja nie mam zamiaru zajmować się zgrają bachorów — dodała ostentacyjnie.
Westchnęłam. Czyli na tym nasze kłamstwa się nie skończą.
- Wymyślimy coś — odparłam.
Tym razem to Anastasia przewróciła ostentacyjnie oczyma.
- Masz coś do pisania? - zapytała, a ja spojrzałam na nią zdezorientowana.
Powtórzyła gest sprzed paru chwil.
- No przecież, gdzieś musisz zapisać sobie mój numer — warknęła cicho.
Przytaknęłam, mruknęłam coś na odchodne i pobiegłam do pokoju po kartkę i długopis.
Powróciłam szybko, zapisałam numer dziewczyny i znowu weszłam do biura zakonnicy. Podawszy jej kartkę, usłyszałam tylko zdawkowe podziękowania i zaraz znowu znalazłam się na zalanym dziennym światłem korytarzu. Odetchnęłam z ulgą.
- Pamiętaj, że jak do ciebie zadzwoni, masz udawać reprezentantkę biura — oznajmiłam, spoglądając na szczupłą twarz dziewczyny.
Uniosła dwa kciuki w górę.
Westchnęłam. Trzeba mieć nadzieję, że da sobie radę.

***

Anastasia POV: 

 Nigdy nie sądziłam, że dziesięcioletnie dziecko może być tak pomysłowe i zaradne. Miałam w swoim życiu styczność z mnóstwem dzieci-dwa lata temu zbierałam na deskorolkę, robiąc za opiekunkę. Nie polecam dla osób o słabych nerwach. Niektóre bachory są tak okropne, że z ledwością powstrzymywałam się od zrobienia im porządnej krzywdy. Przyświecał mi ważny cel: nowa deskorolka!
Ale Simone jest inna. Ona w niczym nie przypomina tamtych dzieciaków. One były rozbestwione i rozpuszczone. Ich zachowanie było adekwatne do ich wieku. Simone była zupełnym ich przeciwieństwem. Jej usposobienie wskazywałby raczej na osobę dojrzałą.
Było już późne po południe, choć słońce nie wyglądało jakby się, miało żegnać. Cóż się dziwić? W końcu mamy lato. Dni są gorące i długie, a noce ciepłe i krótkie. Chociaż, gdy się mieszka całe życie w Hiszpanii nie odczuwa się aż takiej różnicy. U nas zawsze jest lato.
Przypomniało mi się jak kilka lat temu, niedługo po urodzeniu Melanii, siedzieliśmy całą rodziną na ogrodzie u dziadków. Pamiętam zapach iglaków odgradzających nas od cywilizacji, śmiech mojej mamy, błagania dziesięcioletniego José skierowane do naszego ojca, aby przestał go łaskotać. Wszelkie wspomnienia z tego dnia pochłonęły mnie tak bardzo, że niemal ominęłam hotel. Na szczęście usłyszałam gwar ludzi dochodzący z hallu.
Widząc niekończącą się kolejkę do wind, zdecydowałam się na schody. Dzięki wskakiwaniu na co drugi stopień szybko znalazłam się na swoim piętrze. Otworzyłam drzwi i z ulgą wtoczyłam się do pomieszczenia. Usiadłszy na łóżku, opróżniłam wszystkie swoje skrytki z broni, którą nosiłam przy sobie od kilku godzin. Bez tych wszystkich noży i sztyletów człowiek czuje się naprawdę lekko.
Wyjęłam z szafki laptopa i rozłożywszy się na łóżku, odpaliłam urządzenie. Niemal natychmiast po zmianie statusu na Skype, usłyszałam charakterystyczny dźwięk. José dzwonił.
- Cześć stara! - zapiszczał.
Zauważyłam, że ulokował w kuchni. Z tyłu widziałam gotującą sylwetkę babci, która najwidoczniej nie zorientowała się, że José się ze mną połączył.
- Hej Piszczało, jak tam u was? - zaśmiałam się.
- Jakoś leci — stwierdził - Mel za tobą wyje.
Jak na zawołanie w przejściu pomiędzy kuchnią a salonem pojawiła się mała dziewczynka.
- Jo, z kim losmawiasz? - zapytała Melanią.
Ciężko ukryć, że mała nadal ma problem z „R”, ale ma jeszcze trochę czas na naukę.
Ja miałam dopiero siedem lat, gdy zaczęłam mówić tę przeklętą literę, a José prawie osiem lat.
- Z twoją ukochaną, wredną siostrą — mruknął chłopak, a ja prychnęłam.
- Ana! - pisnęła Melania i w mgnieniu oka wślizgnęła się na kolana ciemnowłosego.
Młody jęknął, ale mała zdawała się tego nie zauważyć.
- Ana, kiedy wlucisz?
- Za parę dni będę z powrotem — mrugnęłam do niej — do tego czasu możesz mnie zastąpić i maltretować José.
- No chyba cię coś boli! - wrzasnął szatyn oburzonym tonem.
Zaśmiałam się.
- José! - usłyszałam głos babci — do kogo ty tak krzyczysz?
- Do tej wrednej małpy, która siedzi w Rzymie.
- Jak tak możesz mówić o swojej ukochanej siostrze?! - udałam oburzoną.
José już szykował się do sarkastycznej odpowiedzi na moje pytanie, ale tuż za nim pojawiła się babcia i nie pozwoliła nam na dalszą wymianę zdań.
- Och, Ana! - powiedziała kobieta — i jak tam w Rzymie? Pogoda jest ładna? Co już zwiedziłaś? Ubierasz się odpowiednio? Dużo tam jest chłopców?
Wiedziałam już, że ten wywiad tak szybko się nie skończy...


***

2 komentarze:

Jeżeli chcecie dać link do swojego opowiadania, proszę, zróbcie to w przeznaczonej do tego podstronie :/